1,6 mld euro, czyli po dzisiejszym kursie nawet 7 mld zł rocznie może wpływać dodatkowo do państwowej kasy. Już w 2014 roku Komisja Europejska zamierza wprowadzić obowiązkowy podatek od transakcji finansowych – financial transaction tax (FTT).
Odpowiedni dokument jest już gotowy i w przyszłym roku trafi pod obrady Ecofinu, czyli rady do spraw gospodarczych i finansowych UE. Szansa, że zostanie odrzucony, jest minimalna, bo podatek ma poparcie największych krajów – głównie tych, które w latach 2008 – 2010 wydały miliardy euro na ratowanie swoich instytucji finansowych przed upadkiem. Teraz miałyby na nich zarabiać – nawet 57 mld euro rocznie. Największymi beneficjentami byłyby Wielka Brytania (ponad 12 mld euro) i Niemcy (niemal 10 mln euro).
Prognozowany udział wybranych krajów UE w przychodach z podatku bankowego (proc.) / DGP
– Proponujemy, aby instytucje płaciły 0,1 proc. podatku od wartości transakcji akcjami i obligacjami i 0,01 proc. od instrumentów pochodnych. Oczywiście wyznaczamy tylko stawkę minimalną. Każdy z krajów będzie mógł ją sobie podwyższyć wedle własnego uznania – tłumaczy Manfred Bergmann, dyrektor w dyrekcji generalnej KE ds. podatków i unii celnej. – Podatek płacony byłby i przez kupującego, i przez sprzedającego, przy czym nie byłyby nim objęte nowe emisje akcji i obligacji – dodaje.
Jednocześnie KE chce zabezpieczyć rynek europejski przed odpływem instytucji finansowych do krajów, gdzie haraczu nie będzie. – Jeśli będą ze sobą handlowały dwa podmioty z dwóch krajów Unii, to każdy zapłaci podatek od transakcji do swojego budżetu wedle stawki obowiązującej w jego kraju. Jeśli natomiast wymianę poprowadzi instytucja z państwa w Unii z instytucją np. z Chin, to obie zapłacą podatek w państwie europejskim – tłumaczy Bergmann.
Wprowadzenie podatku może zmniejszyć obrót akcjami i obligacjami o blisko 15 proc., a derywatami – nawet o 75 proc. Mimo to KE szacuje, że z samego obrotu instrumentami pochodnymi każdego roku do budżetów państw UE wpływałoby 30 mld euro. Polski budżet może liczyć na niebagatelną kwotę ok. 1,6 mld euro. Sama branża finansowa uważa, że za ten brukselski prezent zapłacą tak naprawdę klienci banków. I to wszyscy bez wyjątku – inwestujący, oszczędzający i zaciągający kredyty.
– To nie jest dobry czas na wprowadzanie dodatkowych obciążeń, bo równocześnie banki muszą podnosić kapitał w związku z nowymi normami ostrożnościowymi. Dlatego nie ukrywajmy, że przerzucenie kosztów na klientów może być konieczne – uważa Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich. Podkreśla, że nasze banki nie powinny być objęte tym podatkiem, bo polski podatnik w szczycie kryzysu nie dopłacił do nich ani grosza. ZBP proponuje, że jeśli sektor finansowy będzie musiał płacić ten haracz, to może należałoby mu zmniejszyć inne obciążenia.
– Od 2008 roku w UE trwały dyskusje, jak ukrócić spekulacje instrumentami finansowymi. Nie jesteśmy pewni, czy wprowadzenie podatku jest najlepszym sposobem na rozwiązanie tych problemów – mówi Krzysztof Broda z pionu nadzoru bankowego Komisji Nadzoru Finansowego. Dodaje, że obciążenia nie tylko uderzą w spekulantów, lecz także w tych, którzy instrumentami pochodnymi zwyczajnie zabezpieczają się przed ryzykiem. I uważa, że w ostatecznym rachunku to nie banki, lecz ich klienci zapłacą podatek.

Tutaj podatek bankowy już jest
Niemcy – ustawę uchwalono w grudniu 2010 r. Podatek płacony jest od:
– sumy bilansowej pomniejszonej o kapitał podstawowy i zobowiązania wobec klientów. Stawka progresywna wynosi od 0,02 do 0,04 proc.
– wartości derywatów utrzymywanej jako zabezpieczenie pozabilansowe – stawka 0,00015 proc.
Szacowane wpływy to 1,3 mld euro rocznie przeznaczane są na specjalny fundusz restrukturyzacyjny.
Szwecja – ustawy uchwalone w 2008 i 2009 r. Podatek płacony jest od poziomu wszystkich zobowiązań i rezerw na koniec roku finansowego w wysokości 0,036 proc.
Przychody zasilają fundusz restrukturyzacyjny.