Obowiązek sporządzania dokumentacji cen transferowych od jego wprowadzenia w 2001 roku był traktowany jako dodatkowe obciążenie podatników. Nic w tym zakresie się nie zmieniło – wynika z badania „DGP” i Deloitte.
Dokumentacja w pierwszej kolejności służy władzom skarbowym – ułatwia im zrozumienie przebiegu i warunków danej transakcji z podmiotem powiązanym, przerzucając obowiązek zgromadzenia i przystępnego przedstawienia kluczowych informacji na kontrolowanego. W rezultacie – jak zauważa Adam Kosmala, menedżer w zespole cen transferowych w dziale doradztwa podatkowego Deloitte, zamiast budować sobie obraz transakcji na podstawie materiałów źródłowych (umowy, faktury, zapisy księgowe), urzędnicy otrzymują go do ręki.
– Podobne wymogi są szeroko stosowanym standardem, tj. występują w większości państw rozwiniętych – zauważa Adam Kosmala.
Ekspert dodaje, że biorąc pod uwagę światową praktykę, szanse na zniesienie obowiązku sporządzania dokumentacji cen transferowych w Polsce nie są duże. Można by jednak rozważyć uczynienie go mniej uciążliwym dla podatników.
Przykładowe zmiany to po pierwsze ograniczenie kręgu podmiotów traktowanych jako powiązane. Adam Kosmala wskazuje, że polskie przepisy wymagają przygotowywania dokumentacji cen transferowych dla transakcji ze spółkami, w których bezpośredni lub pośredni udział kapitałowy przekracza 5 proc. To o wiele mniej niż w większości innych krajów.
– Rozsądnym kompromisem mogłoby być ujednolicenie w tym zakresie przepisów podatkowych z księgowymi, co pozwoliłoby na łatwą weryfikację listy podmiotów powiązanych przy pomocy odpowiedniej noty do sprawozdania finansowego – uważa nasz ekspert z Deloitte.
Po drugie podwyższenie limitów dokumentacyjnych. Nasze przepisy wymagają przygotowywania dokumentacji cen transferowych dla transakcji, których roczna wartość przekracza (w zależności od typu transakcji) od 20 tys. do 100 tys. euro. Kwoty te nie przystają do skali działalności firm międzynarodowych.
– Gdyby ustalić je na wyższym poziomie, np. 500 tys. euro, wymogi dokumentacyjne automatycznie omijałyby najmniejszych podatników – radzi Adam Kosmala. Alternatywnym rozwiązaniem jest określenie limitów w stosunku do obrotów podatnika.