Osoby żyjące w nieformalnych związkach nie mogą liczyć na preferencje podatkowe. Nie mogą bowiem rozliczyć się wspólnie z partnerem bądź jako rodzic samotnie wychowujący dziecko.

Oficjalnie promowaną przez podatki formą miłości jest w Polsce miłość małżeńska. Nie wdając się w filozoficzne dyskusje, czy to dobrze, czy nie, zobaczmy skąd taki wniosek. Dowód pierwszy. Wspólne rozliczenie dostępne jest tylko dla małżeństw. Pary pozostające w tzw. stałych związkach niesformalizowanych (konkubinaty) na takie rozliczenie nie mają szans. Nawet, gdy są parami pod każdym innym względem idealnymi. Na to, że fiskus konkubinatów nie lubi jest także jeszcze inny dowód. W przypadku, gdy partnerzy pozostający w takim związku mają dzieci, nie są przez przepisy podatkowe traktowani jak małżeństwo, ale nie są też samotnymi rodzicami. Nie są, bo jak twierdzi fiskus, o samotnym rodzicu może być mowa tylko wtedy, gdy sam bez pomocy drugiego małżonka wychowuje dzieci. A przecież w konkubinatach dzieci wychowywane są przez oboje rodziców, w rodzinie, która bynajmniej rozbita nie jest. Dlatego i o tej preferencji dla osób pozostających w niesformalizowanych związkach fiskus słyszeć nie che.

Pozostaje zatem albo zawrzeć małżeństwo, albo pogodzić się z koniecznością płacenia wyższego podatku. Ze wszystkich dostępnych dla małżeństw i par rozwiązań podatkowych najbardziej sprawiedliwa wydaje się ulga na dzieci. Ta przysługuje bowiem na każde dziecko każdemu z rodziców (ale limit jest dla nich wspólny), którzy wychowują dziecko, bez względu na to w jakich formalnych lub nieformalnych relacjach ze sobą pozostają. Oczywiście pod warunkiem, że nikt nie pozbawił ich władzy rodzicielskiej. W tym ostatnim przypadku o uldze można bowiem zapomnieć.