Marek Niedużak: W interpretacji KAS nakazującej spadkobiercom płacić VAT od towarów i majątku firmowego pozostawionego przez zmarłego przedsiębiorcę, jeżeli kontynuują oni jego biznes, pominięto cel ustawy o zarządzie sukcesyjnym i specyfikę podatku VAT. Na szczęście rozumie ją minister rozwoju oraz minister finansów, w tym departament VAT w MF.
Fiskus uznał, że trzeba płacić VAT od towarów i majątku firmowego pozostawionego przez zmarłego przedsiębiorcę, jeżeli spadkobiercy kontynuują jego biznes. Przecież taka interpretacja całkowicie demoluje ustawę o zarządzie sukcesyjnym!
Gdyby uznać, że Krajowa Informacja Skarbowa – bo to o jej interpretację z 5 września 2019 r. chodzi – ma rację, to ustawa o zarządzie sukcesyjnym pewnie nie byłaby stosowana, bo nikt nie chciałby korzystać z ułatwień za cenę obowiązku zapłaty VAT. Tyle że ta interpretacja jest błędna. Potwierdził to już Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie w wyroku z 2 stycznia 2020 r. (sygn. akt VIII SA/Wa 791/19). Wskazał on jasno, że opodatkowanie w sytuacji, gdy następcy zmarłego przedsiębiorcy kontynuują działalność, naruszałoby zasadę neutralności VAT.
Szkoda, że nie rozumie jej fiskus.
Rzeczywiście w interpretacji Krajowej Informacji Skarbowej pominięto cel ustawy o zarządzie sukcesyjnym i specyfikę VAT. Na szczęście rozumie ją minister rozwoju oraz minister finansów, w tym departament VAT w MF.
Ale ludzie nie mają do czynienia z ministrami i dyrektorami departamentów, lecz z szeregowymi urzędnikami. A ci mogą interpretować przepisy tak, jak zinterpretował KIS.
Mam tego świadomość. I dlatego Ministerstwo Finansów w porozumieniu z Ministerstwem Rozwoju wypracuje stanowisko. Nie wiem jeszcze, czy będzie to interpretacja ogólna czy wytyczne. To zresztą wtórna kwestia. Ważne jest to, że takie stanowisko na pewno powstanie i ma być jednoznaczne.
Wskaże dla każdego funkcjonariusza skarbowego w Polsce, by nie mieszał VAT z sukcesją?
Tak. Takie jest stanowisko i nasze, i resortu finansów. I podkreślam: kolegów z MF wcale do tego nie trzeba było przekonywać. Doskonale wiedzieli, że interpretacja z września 2019 r. jest niefortunna.
Czyli minister finansów wiedział, że podlegli mu ludzie wpuścili wszystkich na minę?
To nie jest takie proste. Proszę pamiętać, że pod nazwą Ministerstwo Finansów kryje się ogromny organizm składający się z wielu jednostek, które cieszą się pewną autonomią. Utopijne byłoby oczekiwanie, że każdy czytający przepisy będzie je identycznie interpretował. Tym bardziej cieszy mnie, że tak szybko sąd administracyjny uciął wątpliwości, orzekając na korzyść przedsiębiorców.
Od wyroku zostanie wniesiona skarga kasacyjna?
Nie wiem. Nie sądzę.
Zakładam, że to pokaże intencje administracji skarbowej.
Te są jasne: nie demolować, jak pan to ujął, ustawy o zarządzie sukcesyjnym. Zarazem kłopot wziął się stąd, że mimo wszystko naczelnym celem administracji skarbowej jest dbanie o wpływy podatkowe. Ktoś skoncentrował się tylko na tym, pomijając cel ustawy. I tyle.
Czy zatem docelowo nie należałoby znowelizować art. 14 ustawy o VAT? Jego literalne brzmienie pozwala na zinterpretowanie tego przepisu w sposób, w jaki uczynił to fiskus.
Być może należy, ale nie chciałbym składać takiej obietnicy. To zależy też od tego, na ile kłopot będzie występował po stanowisku ministra finansów, które niebawem się pojawi. Przy okazji proszę zwrócić uwagę na to, że wykładnia gramatyczna to tylko jeden z rodzajów wykładni. Wskazany przepis można – gdy się uprzemy – rozumieć dwojako. W takiej sytuacji warto sięgnąć po wykładnię celowościową, która już nie pozostawia żadnych złudzeń, że należy tę regulację rozumieć jako korzystną dla przedsiębiorców, a nie jako skrajnie niekorzystną.
Tylko że, jeśli korporacja wdraża nowy system i kiepsko on funkcjonuje, to dzieje się to na jej koszt i ryzyko. Natomiast jeżeli ustawodawca coś kiepsko zrobi, koszty poniosą przedsiębiorcy…
Ależ ja to doskonale rozumiem! Dlatego w korporacji władzę ma ten, kto ma pieniądze. A w demokracji władza pochodzi od ludzi, a oni oceniają, czy ktoś coś dobrze wdraża, czy źle. Ale też nie oczekujmy, że każdy akt prawny będzie idealny. Przy czym proszę nie mieć wrażenia, że krytykuję ustawę o zarządzie sukcesyjnym. Bynajmniej. Ona akurat jest dobrze napisana. Kłopot, o którym mówimy, wziął się z niefortunnej interpretacji. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że gdy jeden tekst otrzyma wiele osób, zinterpretują go na różne sposoby. I to naturalne, bo rzeczywistość gospodarcza jest szalenie złożona.
Dlatego dobrze, że w sprawie VAT w kontekście sukcesji pojawiła się flaga ostrzegawcza.
No właśnie, minął ponad rok od jej wejścia w życie. Jak pan ocenia ten czas? Część ekspertów wskazuje, że zainteresowanie zabezpieczaniem przyszłości firmy jest wśród przedsiębiorców nikłe, a więc ustawa najlepiej się nie przyjęła.
Pamiętajmy, że żyjemy w kraju, w którym większość osób boi się spisać testament, bo kojarzy im się to ze śmiercią. Bardzo mało przedsiębiorców korzysta z jakiejkolwiek pomocy prawnej. Mamy tu – ogólnie, jako społeczeństwo – wiele do zrobienia. Musimy się nauczyć, że testamentu nie trzeba spisywać dopiero na łożu śmierci, a pomoc prawnika nie jest czymś wyjątkowym. Po za tym dla nas to pierwsza po transformacji ustrojowej zmiana pokoleniowa w biznesie. Gdy więc weźmiemy pod uwagę te uwarunkowania, to statystyki dotyczące roku ustawy o zarządzie sukcesyjnym wyglądają nieźle. Mamy wpisanych ponad 12,7 tys. zarządców sukcesyjnych, z których blisko 980 wykonuje aktualnie swoje obowiązki.
Ale przedsiębiorców jest ponad dwa miliony.
Wiem. Ale obaj dobrze wiemy, że rok obowiązywania ustawy to zbyt mało, by zmienić ludzką mentalność, by przekonać ich, że warto zabezpieczyć swój biznes na wypadek śmierci. Jestem przekonany, że z czasem liczba zapobiegliwych Polaków wzrośnie. My w ministerstwie zajmujemy się dawaniem narzędzi, ułatwianiem przedsiębiorcom przejścia przez trudny czas. Ale czy z naszej oferty biznes skorzysta, to już nie zależy od nas. Bardzo byśmy tego chcieli, dlatego też staramy się docierać różnymi kanałami do przedsiębiorców.
A co z rozszerzeniem sukcesji na kolejne grupy przedsiębiorców? Obecnie ustawa dotyczy tylko przedsiębiorstw prowadzonych przez osoby fizyczne.
Moim zdaniem właściwe byłoby rozszerzenie regulacji na spółki handlowe. Każde zmiany w prawie spółek wymagają jednak rządowego porozumienia i zgody Ministerstwa Sprawiedliwości.
Dopowiem, bo pan minister nie chce tworzyć konfliktu wewnątrzrządowego. Resort sprawiedliwości uważa ten pomysł za kuriozalny, a wręcz idiotyczny. Przy czym uzasadnia swe stanowisko w sposób dość enigmatyczny.
Do tego mamy rozbudowaną i aktywną naukę prawa handlowego...
To znów dopowiem: część profesury jedzie po pomysłach resortu rozwoju, jak po łysej kobyle.
Wielu przedstawicieli nauki patrzy na system prawa spółek niekoniecznie przez pryzmat potrzeb sukcesji przedsiębiorstw i wygody samych przedsiębiorców, lecz z punktu widzenia „czystości” systemu. I jako prawnik to podejście rozumiem, choć fundamentalnie się z nim nie zgadzam. A polscy przedsiębiorcy wcale nie potrzebują czystości systemu, lecz przyjaznych regulacji, prostej ścieżki do celu.
Tyle że tworząc tę ścieżkę, nie można zapominać o wypracowanych przez lata podstawach…
Zgoda. Ale też nie traktujmy kodeksu niczym świętości, w której nie można nic zmienić. To prawo handlowe powinno dostosować się do potrzeb przedsiębiorców, a nie na odwrót. Ja też kocham te wszystkie przepisy o roju pszczół, o owocach, które spadają z drzewa, czyli przepisy kodeksu cywilnego, których treść sięga jeszcze czasów prawa rzymskiego. Ale nie mam zamiaru zmuszać do tego właściciela niewielkiego sklepu lub młodego programisty, który chce rozkręcić swój fintech. Do ich potrzeb prawo musi się dostosowywać.
Ergo, spółki handlowe powinny podlegać sukcesji tak, jak przedsiębiorstwa osób fizycznych?
Być może nie tak jak, ale na podobnych zasadach. Musimy pamiętać, że przytłaczająca większość spółek z ograniczoną odpowiedzialnością to spółki jednoosobowe lub dwuosobowe. Wpływ personalny udziałowców w przeciętnej spółce z o.o. jest zatem ogromny. W praktyce w wielu przypadkach jej korporacyjny charakter jest mniej istotny. Dlatego też, moim zdaniem, trzeba pomyśleć o tych przedsiębiorcach. Ale wyraźnie chcę podkreślić, że szanuję odmienne stanowiska. Wierzę, że uda się wypracować konsensus.
Ministerstwo Rozwoju pracuje również nad przygotowaniem przepisów o fundacjach rodzinnych. O co w ogóle chodzi?
Tak jak przepisy o zarządzie sukcesyjnym są adresowane do wszystkich przedsiębiorców – osób fizycznych – ze szczególnym uwzględnieniem małych i średnich, tak fundacje rodzinne mają służyć dużym oraz średnim spółkom, które aspirują do bycia dużymi.
Idea jest bardzo prosta. Dziś fundacja w Polsce ma cel zbożny, dobroczynny. A my chcemy stworzyć taki typ fundacji, którego celem działania będzie nie pożytek publiczny, lecz cel prywatny, jakim jest utrzymanie własnej rodziny. Przedsiębiorca będzie przenosił majątek na fundację, co pozwoli zapewnić stabilność biznesu bez względu na zmiany pokoleniowe. Fundacją zarządzać będzie rada składająca się z członków rodziny lub profesjonalnych menedżerów. Sposób zarządzania będzie określony w statucie. Śmierć jednego człowieka nic nie zmieni, ponieważ za pośrednictwem fundacji, jako udziałowca, biznes będzie kontynuowany.
Drugim celem fundacji rodzinnej jest ochrona majątku, zapobieganie jego rozdrobnieniu.
Pokażmy to na przykładzie, by łatwiej było zrozumieć.
Mamy właściciela firmy, która ma wycenę idącą w dziesiątki milionów zł. Człowiek umiera, zostawia dwóch synów. Jeden chce prowadzić biznes, drugi – nie. Kłopot w tym, że ten, który chce, nie ma możliwości spłacenia brata, bo nie dysponuje tak ogromną gotówką. W praktyce trzeba sprzedać firmę, by się rozliczyć. Ojciec, który założy fundację rodzinną, zapewni możliwość zachowania biznesu.
Bo, jak rozumiem, warunki spłaty określi rada?
To, w jaki sposób majątek fundacji będzie służył synom, ustali statut fundacji, oczywiście w granicach prawa. Uprawnienia fundatora w określaniu zasad korzystania z majątku, przekazane do fundacji rodzinnej, mają być dość szerokie, ale nie dowolne, np. nie powinno być możliwe całkowite pozbawienie synów uprawnień wynikających z prawa spadkowego. Docelowo fundacje rodzinne – widzimy to na przykładach z Europy, gdzie to rozwiązanie jest popularne – służyć mają jednak przede wszystkim długoterminowemu zaangażowaniu członków rodziny w rodzinną firmę.
Co jednak w sytuacji, gdy jeden z synów wskazanych w pańskim przykładzie będzie kontrolował radę fundacji – jak zapobiec pokrzywdzeniu drugiego?
Nie podam panu konkretnego rozwiązania, ponieważ na tym etapie prac legislacyjnych są rozważane różne warianty. Ale zapewniam, że dostrzegamy potrzebę uregulowania tej kwestii, by nikt nie był pokrzywdzony. Z jednej strony chcemy dać przedsiębiorcom możliwie największą swobodę działania. Dlatego przepisy dotyczące statutu fundacji muszą pozwalać na daleko idącą elastyczność układania fundacji na swoje potrzeby. Zarazem jednak ustawodawca musi zadbać o to, by ta swoboda nie była zbyt daleko idąca. Właśnie po to, by chronić członków rodziny, którzy mogą być mniej zaangażowani w działanie fundacji. Nie chodzi nam przecież o to, by przenieść spory korporacyjne na podwórko fundacji rodzinnych. Dlatego konieczne wydaje wprowadzenie mechanizmów ochronnych na etapie tworzenia fundacji rodzinnej, a także jej działania.
Jak wygląda harmonogram prac?
24 stycznia 2020 r. odbyła się konferencja podsumowująca konsultacje przygotowanej przez Ministerstwo Rozwoju zielonej księgi fundacji rodzinnej. Jesteśmy też w kontakcie z ministerstwami finansów i sprawiedliwości. Z tym pierwszym, bo sprawy podatkowe będą kluczowe dla powodzenia inicjatywy. Z drugim mamy wspólne pole zainteresowań w kwestii rozwiązań organizacyjnych i ustrojowych dla fundacji rodzinnych, możliwej kognicji sądów czy wspomnianego już prawa spadkowego.
Wierzę w to, że jeszcze w pierwszym półroczu 2020 r. pokażemy gotowy projekt ustawy. Co dalej, to już będzie zależało od woli Rady Ministrów, a następnie Sejmu. Ze swojej strony chcę zapewnić, że najważniejsze dla mnie jest – do czego chyba już Ministerstwo Rozwoju, a wcześniej Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii, przyzwyczaiło przedstawicieli biznesu – dobre skonsultowanie projektu ze wszystkimi zainteresowanymi. Bądź co bądź, prawo piszemy dla przedsiębiorców, a nie dla siebie.