Nie ma żadnej logiki w tym, żeby ten sam samochód, przy którego nabyciu i użytkowaniu można odliczać tylko 50 proc. VAT, był amortyzowany w 100 proc. Tak jak nie ma sprawiedliwości, gdy jeden może odliczać od przychodu wydatki na wakacyjne przejazdy z rodziną, a inny musi dzielić się z fiskusem ryczałtem samochodowym otrzymywanym od pracodawcy na służbowe przejazdy po mieście.
Ale kto powiedział, że przepisy mają być logiczne a podatki sprawiedliwe?
Gdy od kwietnia 2014 r. zmieniały się zasady odliczania VAT od aut, od razu powstało pytanie – co z podatkiem dochodowym. Bo przecież, odliczając jedynie 50 proc. VAT (co fiskusa tylko cieszy), składamy poniekąd na siebie samych donos – przyznajemy, że korzystamy z firmowego auta również w celach prywatnych. Czyżbyśmy zatem mogli odejmować od przychodu również tylko połowę odpisów amortyzacyjnych?
Ministerstwo Finansów od początku zapewniało, że jedno nie ma związku z drugim i że mimo 50-proc. ograniczenia w odliczaniu VAT, amortyzacja przysługuje w pełnym zakresie. Zrobiło to m.in. w odpowiedzi na pytanie DGP („Odliczenie 50 proc. VAT nie wyklucza pełnej amortyzacji”, DGP nr 129/2014 r.).
Najwyraźniej jednak nie chciało się z tym pogodzić, bo już pod koniec 2016 r. zaproponowano wprowadzenie 50-proc. limitu kosztów na samochody osobowe wykorzystywane w firmie. Wprawdzie pomysł zgłosiło ówczesne Ministerstwo Rozwoju, ale szefował mu nie kto inny, jak ówczesny minister finansów. Szybko się z tej propozycji wycofano, bo nie wypadało, żeby tak jednoznacznie negatywne rozwiązanie było elementem sztandarowego programu rządu dla przedsiębiorców – Konstytucji Biznesu.
Teraz pomysł wraca i naiwnością byłoby wierzyć, że ktokolwiek z przedsiębiorców przyjmie go jako „uproszczenie” – mimo że tak właśnie najnowsze zmiany przedstawia Ministerstwo Finansów. Jeśli fiskus nie wycofa się z tego pomysłu, nikt z przedsiębiorców nie uwierzy w podwyższenie limitu podatkowej amortyzacji samochodów osobowych – z 20 tys. euro do 150 tys. zł.
Bo cóż komu z podwyższenia limitu amortyzacyjnego, skoro do kosztów zaliczy tylko połowę z owych 150 tys. zł? Połowa to – jak łatwo policzyć – 75 tys. zł, czyli o ponad 10 tys. zł mniej, niż wynosi obecny limit odliczenia (przeliczając 20 tys. euro po kursie 4,27 zł/euro).
Ministerstwo Finansów zapewnia, że kto korzysta z auta wyłącznie w celach służbowych, będzie mógł odjąć pełne 150 tys. zł. Pytanie tylko, kto będzie chciał chodzić po sądach i kłócić się z fiskusem o to, czy przejazd z domu do firmy jest jeszcze jazdą służbową czy już prywatną. Prawdopodobnie wielu machnie ręką i odliczy tylko połowę kosztów, tak jak odejmują dziś tylko 50 proc. VAT. I nie oszukujmy się – o to w tym wszystkim chodzi.