Niemiecki fiskus stracił prawie 32 mld euro dzięki nieuczciwym bankierom, prawnikom i maklerom giełdowym. To kwota, która z nadwyżką pokryłaby roczne koszty kryzysu imigracyjnego – zauważył tygodnik Die Zeit, który opisał sprawę.

Na skalę strat państwa niemieckiego zwróciły też uwagę wszystkie inne media. Zdefraudowane pieniądze mogłyby pokryć koszty napraw krajowej infrastruktury – zauważyła telewizja ARD.

Niemiecka prasa wyjaśnia, że oszustwa miały dwa modele. W pierwszym zarówno banki jak i maklerzy giełdowi kupowali i sprzedawali udziały w spółkach w ten sposób, aby zagraniczny inwestor mógł wystąpić o zwrot podatku. Nie miał oczywiście do niego prawa.

Drugi model polegał na odpowiednim obrocie udziałami tuż przed i po wypłacie dywidendy. Nieobowiązujące już przepisy pozwalały zagranicznym inwestorom (powiązanym z londyńskim City) uniknąć podatku.

W sprawie od dawna prowadzone były śledztwa prokuratorskie i dziennikarskie. Z informacjami zgłaszali się także tzw. sygnaliści. Mimo to proceder nie tylko trwał, ale też jego skala była coraz większa. Do jego ostatecznego wykrycia przyczyniła się młoda kobieta zatrudniona w centrali niemieckiej skarbówki,. Zauważyła, że spływają do niej liczne wnioski o zwrot gigantycznych kwot podatku. Wszystkie składał jeden amerykański fundusz. Anna Schablonski (to pseudonim kobiety) zainteresowała się tym i mimo gróźb zaczęła dalej zgłębiać problem. Udało jej się to do tego stopnia, że sprawa w końcu ujrzała światło dzienne. Wygląda na to też, że nie uda się jej już „zamieść pod dywan”.