Rząd nie poparł wczoraj projektu reformy podatkowej przygotowanej przez posłów Parlamentarnego Zespołu Wspierania Przedsiębiorczości i Patriotyzmu Ekonomicznego. Oni sami także podkreślali, że ich pomysł nie powinien być na obecnym etapie łączony z partią rządzącą.
Projekt „Nowego Ładu Podatkowego” oznaczałby likwidację PIT i CIT i zastąpienie ich podatkiem przychodowym oraz daniną od funduszu płac. Zmniejszyłyby się przy tym także obciążenia ZUS, ale w zamian objęłyby one także spółki. Projektodawcy wyliczyli, że w kieszeniach podatników zostałoby nawet 22 proc. więcej pieniędzy.
Koniec PIT i składek
Projektodawcy podkreślali, że likwidacja PIT ma zmniejszyć klin podatkowy, czyli różnicę między tym, co pracownik zarobił brutto, a tym, co dostanie na rękę. Ich zdaniem klin ten może wynosić nawet 60 proc., co jest jednym z powodów upowszechniania się umów śmieciowych (według niedawnych raportów OECD i firmy PwC, klin mieści się w przedziale 35–40 proc.).
Zamiast PIT fiskus miałby pobierać podatek od funduszu płac według 27 proc. stawki.
Projektodawcy przekonywali, że nowy podatek zmniejszyłby wysokie koszty poboru i pozwoliłby na przesunięcie części pracowników fiskusa, obecnie zajmujących się rozliczeniami PIT, do wykrywania przestępstw w VAT. Zryczałtowany podatek od usług publicznych (w stałej wysokości 550 zł) miałby zastąpić obecne składki ZUS i NFZ. Płaciłyby go nie tylko osoby fizyczne, ale i prawne (np. spółki).
Od przychodu, bez kosztów
Jednoosobowi przedsiębiorcy i osoby prawne (np. spółki) płaciliby zamiast podatku od dochodu (dzisiejszy PIT i CIT) podatek przychodowy, podobny do obecnego ryczałtu od przychodów ewidencjonowanych. Podatek przychodowy oznaczałby, że przedsiębiorcy nie odliczaliby ponoszonych wydatków jako kosztów uzyskania przychodu.
Jego stawki u jednoosobowych przedsiębiorców byłyby różne, w zależności od rodzaju wykonywanej działalności (minimalna 1,5 proc., średnia 3,9 proc., a maksymalna 15 proc.). Natomiast stawka podatku od osób prawnych byłaby na poziomie ok. 1,5 proc. (podstawowa) i ok. 0,5 proc. (od banków i instytucji finansowych).
Wzrósłby za to z 19 proc. do 27 proc. podatek od dywidendy. Zdaniem projektodawców zrównanie stawki podatku od funduszu płac i od dywidend zapobiegłoby pokusie optymalizacji podatkowej, której mogłyby ulec osoby wykonujące wolne zawody. Wyższe obciążenie dywidend miałoby też skłonić firmy do reinwestowania zysków, a nie wypłacania ich wspólnikom.
Więcej przeciw niż za
Projekt od początku krytycznie oceniali doradcy podatkowi. Zwracali uwagę, że brak możliwości potrącania kosztów będzie skłaniał do zapłaty pod stołem i przechodzenia do szarej strefy. – Podatek przychodowy zniechęcałby do inwestycji. W CIT firmy, które więcej inwestują, przyczyniając się do rozwoju polskiej gospodarki, płacą niższy podatek. Przy podatku przychodowym firmy płaciłyby podatek niezależnie od tego, czy inwestują, czy nie – komentuje Aleksander Łaszek, główny Ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR).
Radosław Piekarz, doradca podatkowy i partner w A&RT Rynkowska, Kosieradzki, zwraca uwagę na inne wady podatku przychodowego. Byłby on nakładany na każdym etapie obrotu (tzw. efekt kaskady). – To zaś oznaczałoby, że im dłuższy łańcuch transakcji, tym większe byłyby obciążenia fiskalne nakładane na towar. Niska stawka daniny niewiele by tu pomogła – tłumaczy Radosław Piekarz. Jego zdaniem na podatku przychodowym najbardziej ucierpiałyby firmy produkujące i sprzedające w Polsce. Mogłyby one ulec pokusie skracania łańcucha transakcji w naszym kraju i zaczęłyby szukać kontrahentów... za granicą.
Łukasz Blak, doradca podatkowy w Certus LTA, przyznaje, że ciekawym rozwiązaniem mógłby być podatek od funduszu płac. – Dla większości pracowników może on przynieść wzrost pensji netto, bo ich obecne obciążenia są dużo wyższe niż 27 proc. – zauważa ekspert. Z drugiej jednak strony dla wielu zatrudnionych, np. na umowie o dzieło, mogłoby to oznaczać wzrost obciążeń publicznoprawnych.
Łukasz Blak dodaje, że gdyby wprowadzono podatek przychodowy, mogłoby się okazać, że fundusze płac byłyby bardzo niskie, a dochody budżetu z nich niewielkie. Obecnie bowiem pensje są kosztami uzyskania przychodu. – Jeśliby się to zmieniło, to wielu pracodawcom bardziej opłacałoby się przejść w szarą strefę, przynajmniej częściowo, by zaoszczędzić na obciążeniach w zakresie funduszu płac – podsumowuje Łukasz Blak.