Ministerstwo Finansów gromko obwieściło uruchomienie nowej usługi wypełniania rocznych PIT-ów przez urząd skarbowy. Od razu odezwali się malkontenci: że to żadna nowość, bo od kilku lat za pomocą strony MF można samemu wypełnić sobie wstępnie zeznanie. Że usługa jest niedostępna dla „wykluczonych” internetowo, bo bez dostępu do maila się nie obejdzie. Że trzeba czekać nawet do pięciu dni na odpowiedź z urzędu skarbowego. Pojawiły się głosy, że nowa usługa była bardziej potrzebna bankom niż podatnikom.
Nie ukrywam, jestem jednym z tych krytykantów, głównie jednak z innej przyczyny. Uważam, że nowa usługa to konsekwencja wprowadzania na ostatnią chwilę zmian w kwocie wolnej od opodatkowania.
Przypomnijmy, 29 listopada, już na etapie prac w Senacie, nagle ni z tego, ni z owego pojawiła się propozycja zasadniczych zmian w obliczaniu PIT. Zamiast jednej kwoty pomniejszającej podatek (556,02 zł), wprowadzono aż cztery sposoby jej wyliczania, w tym dwa według zawiłych wzorów. Z tą samą datą – 29 listopada – ustawa została opublikowana.
Stopień skomplikowania rozliczeń i pośpiech, w jakim je wprowadzano, gwarantował, że zaraz trzeba będzie pomyśleć, jak „zjeść tę żabę”. I wymyślono – zeznanie wypełni urząd.
Wprawdzie problem da o sobie znać głównie przy rozliczeniach za 2017 r., ale płatnicy (w tym zakłady pracy) zderzyli się z nim już od 1 stycznia br. Najlepiej pokazuje to przykład, który dziś opisujemy (z potrącaniem kwoty zmniejszającej podatek).
Niestety, takimi działaniami cofamy się do zaprzeszłych już (wydawałoby się) czasów, gdy najwięcej zależało od urzędu, a Dzienniki Ustaw z najnowszymi rozporządzeniami ministra finansów były drukowane w Sylwestra (zdarzało się nawet, że były antydatowane, żeby tylko ukazały się z datą grudniową). Informacja o tym, jak będziemy się rozliczać z podatków, należała wtedy do najbardziej strzeżonych tajemnic w Ministerstwie Finansów. Nie widziano potrzeby dzielenia się nią zawczasu z podatnikami.