Czy szersze możliwości odliczeń podatkowych związanych z zakupem paliw do aut firmowych byłyby alternatywą na obniżenie akcyzy?
Polityka podatkowa państwa wykazuje duże podobieństwo do polityki wychowania w trzeźwości. Z jednej strony przepisy ustawy o wychowaniu w trzeźwości wyposażyły gminy w wiele instrumentów służących zwalczaniu nadmiernego spożycia alkoholu. Z drugiej strony niektóre gminy (np. m. st. Warszawy) wytoczyły walkę klubom stosującym tzw. selekcję. Jeżeli miastu uda się tę batalię wygrać, to we wspomnianych klubach każdy będzie mógł doprowadzić się do niepożądanego stanu nietrzeźwości, a nie tylko ci, którzy spodobają się selekcjonerowi. Gdzie tu logika?
Z jednej strony eksperci twierdzą, że wzrost cen paliw jest jednym z istotnych impulsów inflacyjnych. Można go ograniczyć poprzez obniżenie akcyzy, ale zdaniem MF nie pozwalają na to wymogi Unii Europejskiej dotyczące minimalnego poziomu stawek akcyzy.
Innymi słowy chcielibyśmy obniżyć podatki, ale nam zabraniają. Pomijając tutaj kontrowersje związane z przeliczeniem kursu walut (które jednak dają pewien margines swobody), należy zwrócić uwagę, że równie istotnym elementem kosztu paliw jest możliwość odliczeń podatkowych z tym związanych.
Tymczasem polskie przepisy taką możliwość w dużym stopniu wykluczają. Przedsiębiorcy nie mogą odliczyć VAT od paliw nabywanych do samochodów osobowych, a odliczenia w zakresie podatku dochodowego od osób fizycznych i podatku dochodowego od osób prawnych również podlegają ograniczeniom w postaci obowiązku prowadzenia ewidencji i limitów, tzw. kilometrówek. Gdy doliczymy do tego limity odliczeń w zakresie VAT i podatków dochodowych w związku z nabyciem samochodów osobowych, okaże się, że samochód i koszty związane z jego utrzymaniem są dla fiskusa przedmiotem wyjątkowej niechęci.
Ograniczenia te nie wynikają z unijnego przymusu. Z jednej strony walczymy z Unią o niskie podatki w zakresie akcyzy, z drugiej sami dobrowolnie je podnosimy w innym obszarze. Po raz kolejny można zadać pytanie: gdzie tu logika?