Do tej pory gminy, w przypadku niektórych opłat i danin (np. od nieruchomości), pełniące rolę „urzędu skarbowego" dla mieszkańców z reguły zaniedbywały kontrolę podatkową. To się jednak zmienia, bo zaczyna się liczyć każdy grosz.
Podobnie jak w budżecie państwa, tak też w budżetach samorządów brakuje pieniędzy. Jest ich mniej, niż się spodziewano i oczywiście mniej niż potrzeba. Słabsza koniunktura w gospodarce oznacza niższe zyski przedsiębiorstw i spadek liczby zatrudnionych. W rezultacie – gorsze wpływy z podatków. W tej sytuacji państwo uszczelnia system podatkowy na swój sposób, a gminy na swój.
Część samorządów deklaruje, że sprawdza mieszkańców na bieżąco, ale zamierza to robić z większym natężeniem, inne publicznie zapowiadają masowe kontrole, czyli na skalę do tej pory niespotykaną. Wszystkie liczą na efekty: przestraszeni mieszkańcy mogą korygować dane, na podstawie których wyliczany jest podatek od nieruchomości (osoby prawne, które opodatkowują się same, powinny po prostu zadeklarować wyższe kwoty do zapłaty), a jeśli tego nie zrobią – mogą zostać przyłapani na gorącym uczynku. Tak czy inaczej będą musieli zapłacić więcej. Gminy w sprawie kontroli podatkowych wciąż mają dużo do zrobienia (nie ma przy tym znaczenia, że dotyczy to podatków, które nie są dla nich podstawowym źródłem pieniędzy). To samo dotyczy egzekucji należności. Nie mogą się koncentrować tylko na bijących we wszystkich podwyżkach opłat i danin. A poza tym niedobór w publicznej kasie byłby mniejszy, gdyby wszyscy oddawali fiskusowi (także gminnemu) po prostu tyle, ile powinni.