W przypadku abonamentów medycznych od razu było jasne, że przepisy są niefortunnie sformułowane. Dlatego część księgowych, mimo zgryźliwych uwag szefów, od samego początku podatek naliczało.
Wychodząc z założenia, że gdy się nadpłaci, zawsze pieniądze będzie można odzyskać. Wynikające z tego kłopoty spadną na pracowników, którzy indywidualnie będą musieli występować o zwrot nadpłat. Natomiast ewentualne dopłaty w całości obciążą płatników. I przewidywania te się spełniły. Cały bałagan związany z korektami rozliczeń spadł na pracodawców.
Trudno zatem dziwić się im, że desperacko szukają sposobu, by koszty obniżyć. Ale to, że działania te są gospodarczo racjonalne, wcale ich nie usprawiedliwia. Prowadzenie biznesu nie polega na tym, by koszty interpretacyjnych potknięć przerzucać na pracowników. Nie musi też jednak oznaczać konieczności pokornego ich ponoszenia. W przypadku nieodpłatnych świadczeń przepisy są sformułowane na tyle ogólnie, że podatnicy mieli prawo przy ich odczytywaniu się pomylić. Prawo nie jest pisane dla fachowców, lecz dla zwykłych obywateli, którzy powinni z niego korzystać bez konieczności wchodzenia w nadmierną ekwilibrystykę intelektualną, by na końcu odgadnąć, co też szanowny ustawodawca miał na myśli lub też by przez lata uczyć się ich rozumienia przez drenaż swoich kieszeni.
Skoro ustawodawca nie potrafił umiejętnie przepisów napisać, nawarzone przez siebie piwo powinien sam wypić. Może to zrobić tylko w jeden sposób. Przez zaniechanie poboru podatku od abonamentów za cały okres, w którym zasady ich opodatkowania były dla podatników niejasne. A zatem za cały okres przed uchwałą NSA, która konieczność ich opodatkowania potwierdziła.