Za 30 lat co drugi Polak będzie miał więcej niż 50 lat. Liczba osób w wieku produkcyjnym spadnie o 5 mln. Bez reformy zabraknie nam rąk do pracy. A nasi spadkobiercy nie utrzymają systemu emerytalnego.
Reforma to nie kaprys, to konieczność. W tej reformie chodzi przede wszystkim o przyszłość naszych dzieci i wnuków – to hasła, które w ramach rządowej akcji edukacyjnej mają przekonać Polaków do konieczności pracy do 67. roku życia.
Problem w tym, że przekonanie obywateli nie ma tu najmniejszego znaczenia. Jeśli ta mało popularna reforma nie znajdzie akceptacji w parlamencie, czeka nas inny scenariusz – podwyżka podstawowej stawki VAT do 30 proc. Taką alternatywą straszy Platforma Obywatelska. Drugą opcją – według PO – byłoby podniesienie składki emerytalnej o 10,48 proc., co oznaczałoby powiększenie jej do 30 proc. Wszystko dlatego że bez zmian doszłoby do stałego, niższego wzrostu gospodarczego, spowodowanego spadkiem liczby osób w wieku produkcyjnym, drastycznego spadku wartości emerytury i rosnącego ubóstwa osób starszych oraz wzrostu deficytu systemu emerytalnego, ograniczającego wydatki na rozwój Polski.
Który z pomysłów jest lepszy? Wydaje się, że żaden. W każdym z nich na emerytów będziemy pracować wszyscy. Dłuższa praca w końcu obejmie każdego obywatela. Dzisiejszy 38-latek będzie pracował do 67. roku życia. Z kolei jeśli stawka VAT wzrośnie do 30 proc. na utrzymanie dziadka i babci będziemy zrzucać się za każdym razem, robiąc zakupy.
Zmiany podatkowe w kryzysowych sytuacjach to nic nowego. Wyższym VAT swoje dziury budżetowe łatały już Wielka Brytania, Włochy czy Francja. W zmianie stawek podatkowych w związku ze starzejącym się społeczeństwem też nie bylibyśmy pionierami. Z tego właśnie powodu podwyżkę VAT z 23 do 24 proc. zapowiedziała już Finlandia.
Niewykluczone zatem, że będziemy zarówno pracować do 67. roku życia, jak i wrzucać do kasy państwa o 7 proc. więcej z tytułu VAT.