Otwieram skrzynkę pocztową. W środku koperta. Otwieram. Pusto. Co z nią robię? Pewnie wyrzucę ją do kosza. Co jednak, gdy na kopercie widnieje jako nadawca np. sprzedający mi prąd zakład energetyczny?
Nawet jeśli koperta była pusta, czego bez tłumu świadków udowodnić nie zdołam, to zakład może twierdzić, że była w nim faktura, której jeśli w terminie nie zapłacę, to poniosę konsekwencje. W kopertę można włożyć wszystko, co się nam zamarzy. Albo niczego nie wkładać. Ważne jest bowiem nie to, co jest w kopercie, ale to, co napiszemy na dowodzie jej nadania. Jeśli przesyłka do adresata nie dotrze, możemy dowodzić, że wysłaliśmy to, czego on nie otrzymał. A jemu trudno będzie wykazać, że tak nie było. Taki patent wykorzystują ostatnio co sprytniejsi podatnicy, wysyłając do urzędów skarbowych puste koperty zawierające rzekomo informację o zmianie adresu. Cel jest prosty. Zawiadomienie niby jest. Fiskus go jednak nie ma. Wysyła decyzję o konieczności zapłaty podatku pod stary adres. Ale tak wysłana decyzja jest nieważna. A teraz najlepsze. Jako że urzędy najczęściej za kontrolę zabierają się na granicy przedawnienia spraw, to po takiej porażce doręczeniowej nie mają już czasu, by błąd naprawić. Sprawa się przedawnia i oszust unika odpowiedzialności. Kolejny przykład naszej źle rozumianej zaradności życiowej. I dziecinnego uciekania od odpowiedzialności za to, co w życiu robimy.
Możliwość przesyłania pism pocztą nie jest niczym nadzwyczajnym. Na całym też świecie, gdzie ta archaiczna w dobie internetu forma korespondencji urzędowej się utrzymała, służy ona temu, czemu ma służyć: wymianie pism. I nikomu nie przychodzi do głowy, by bawić się z urzędem w chowanego, wysyłając mu puste koperty. Wszędzie z wyjątkiem krainy nad Wisłą, w której żyje naród na tyle zmyślny, że każdą rzecz potrafi wykorzystać do okpienia innych.