Jedną z najbardziej dochodowych reform ma być podniesienie o 2 punkty procentowe składki rentowej. W porównaniu z efektem budżetowym, który podwyżka ma dać, inne reformy, w tym przede wszystkim reformy podatkowe, to zbieranie rozrzuconych po ulicy groszy. Kłopot jednak w tym, że w znacznej mierze zapowiadany zysk z tej podwyżki wcale nie będzie drenował skrzętnie gromadzonych na czas kryzysu firmowych zaskórników, ale gminne i państwowe budżety.
Jakkolwiek bowiem na sprawę patrzeć, nadal największym pracodawcą w Polsce są nie prywatne firmy, ale administracja. Przede wszystkim administracja samorządowa. Tak się bowiem nieszczęśliwie składa, że przy całym swoim niesłabnącym zapale do redukowania zatrudnienia w administracji, rząd zajmuje się przede wszystkim przerzucaniem coraz to nowych obowiązków na samorządy. Te, by jakoś się z nowymi zadaniami chociaż z grubsza obrobić, zatrudniają wciąż nowych i nowych pracowników, zasilających i tak już niemałą armię pracowników publicznej administracji. Efekt jest taki, że pracodawcą, który najwięcej wyłoży na zapłatę wyższej składki rentowej, będą samorządy. Te same, które przytłoczone licznymi zadaniami niedawno zmusił do dodatkowego oszczędzania minister finansów. Postawione pod ścianą samorządy nie będą miały teraz wielkiego wyboru. Albo po raz kolejny obetną inwestycje, co zatrzyma rozwój społeczności lokalnych. Albo też zaczną ciąć wynagrodzenia i zatrudnienie w gminnych urzędach. To drugie szybko zaś skończy się spadkiem jakości świadczonych dla ludności usług administracyjnych lub też świadomym, choć niezgodnym z prawem porzuceniem części z nich. Tak czy inaczej, na antykryzysowych reformach samorządy przegrają najwięcej i najszybciej. Ze stratą niestety dla nas wszystkich.