Ten, kto rządzi podatkami, ten ma władzę. Kto na podatki wpływu nie ma, traci nie tylko władzę, ale i polityczną niezależność. Z tej starej prawdy doskonale zdają sobie sprawę eurokraci z Brukseli.
Komisarz UE ds. podatkowych Algirdas Szemeta zapowiedział właśnie, że Komisja Europejska będzie mogła wydawać krajom Unii zalecenia w sprawie ich systemów podatkowych. Wszystko po to, by pokazać, jak przez systemy podatkowe pobudzać gospodarkę. To daleko idąca interwencja w sprawy podatkowe członków Unii, niż harmonizowanie podatków. Ze sfery ustalania wspólnych ram, w których zachowujemy niezależność, przechodzimy do sfery ręcznego sterowania fundamentami systemów fiskalnych państw Wspólnoty.
Po tym, jak udało się zrobić pierwszy krok ku wspólnej polityce zagranicznej, władza nad systemem podatkowym pozostaje jednym z ostatnich bastionów pozwalających na obronę państwowej niezależności i samodzielności w ramach unijnych struktur. I choć w jedności siła, ostatnie lata pokazują coraz wyraźniej, że unijne recepty bardziej pacjentowi szkodzą niż pomagają. Działania unijnych polityków na froncie walki z kryzysem wyglądają trochę tak, jakby student pierwszego roku medycyny leczył poważnie chorego pacjenta. Skuteczność i diagnozy i zaordynowanych medykamentów jest na tym samym poziomie.
Unia nie jest dziś jeszcze na tyle dojrzała i na tyle doświadczona, by w zamian za odebranie państwom członkowskim suwerenności podatkowej móc zaproponować uniwersalną receptę na uzdrowienie ich systemów. I to jest powód, dla którego uważam, że na tak daleko idącą ingerencję w nasze suwerenne prawa, jako państwa niezależnego w ramach struktur europejskich, nie powinniśmy się godzić. Tym bardziej, że doświadczenia historyczne uczą, że instrumenty podatkowe są wyjątkowo mało skutecznym narzędziem uprawiania polityki gospodarczej. Podatki służą zapełnianiu kasy, z której można finansować wydatki mniej lub bardziej społecznie użyteczne.