Zapowiadano rewolucję. Na początku lipca miliony zaświadczeń przedkładanych w urzędach zastąpiły oświadczenia. Słowo obywatela stało się równie ważnie co papier. I chociaż zaufanie to ma ograniczony charakter, bo w każdej chwili urzędnicy mogą naszą prawdomówność sprawdzić, to i tak zapowiadał się wielki przełom.
Przy okazji powstała szansa na uwolnienie tysięcy urzędników od mało użytecznej papierkowej roboty, po to by mogli zająć się bardziej racjonalnymi z punktu widzenia państwa i obywateli działaniami.
Jak to jednak zwykle bywa, z wielkiej chmury spadł zaledwie deszczyk. Rewolucja skończyła się wielką klapą. A obywatele jak biegali po urzędach po papierowe zaświadczenia, tak nadal biegają. Skutek jest taki, że liczba wystawianych zaświadczeń nie maleje. Zwyciężyły siła przyzwyczajenia i brak zaufania do urzędników.
Wierzymy w magiczną moc papieru. Tylko tego nie da się cofnąć, odwołać ani przekręcić. To dlatego miliony Polaków co roku osobiście stawiają się w urzędach skarbowych, by złożyć roczny PIT. Wszystko po to, by na kopii druku dostać pieczątkę potwierdzającą datę złożenia formularza. Ale to tylko część prawdy.
Dużo ważniejszy jest brak zaufania. Nie ufamy urzędnikom. Nie wierzymy państwu i reprezentującej je administracji. Z góry zakładamy, że skoro państwo coś nam daje, to tylko po to, by później boleśnie wydrzeć od nas więcej. To właśnie dlatego uciekamy od odpowiedzialności za własne słowa, kryjąc się za ochronną tarczą zaświadczeń. Lęk przed konsekwencjami, jakie mogłyby przynieść pomyłki w oświadczeniach, nawet jeśli jest nieuzasadniony, to na tyle silny, że nie ma co liczyć na szybką zmianę. Strach przed utratą świadczeń jest w tym przypadku zbyt duży, by ludzie decydowali się na niepotrzebne ich zdaniem ryzyko.