Niemal 750 tys. elektronicznych zeznań trafiło do wczoraj do fiskusa od podatników. To – jak podkreśla resort finansów, który zaczął właśnie odliczanie do pierwszego miliona deklaracji – spory sukces. E-zeznań jest już grubo ponad dwa razy więcej niż w ubiegłym roku. A jednak o pełnym powodzeniu trudno dziś mówić.
Szczyt składania PIT może być jeszcze przed nami. Ostatni tydzień to już tradycyjnie okres, w którym rozlicza się najwięcej osób. Przykre obowiązki większość z nas woli zostawić na koniec. Sporo osób w wyścigu z czasem może wybrać elektroniczną drogę rozliczeń, byle tylko zdążyć z tym, na co zaczyna brakować już czasu, a na co mieliśmy raptem cztery miesiące. Resort finansów może zatem liczyć na to, że uda mu się dobić do wymarzonego miliona. Nie mogę zresztą pozbyć się wrażenia, że akcja z odliczaną wynika z zimnego wyrachowania. To najbardziej prawdopodobna i bezpieczna liczba składanych deklaracji. Będzie zatem powód do ogłoszenia sukcesu kolejnej akcji.
Nawet jednak, gdy uda się dobić w tym roku do miliona deklaracji w ramach akcji PIT 2010, to i tak o prawdziwym sukcesie trudno mówić. Podatników PIT rozliczających się każdego roku z fiskusem jest ok. 25 milionów. To zaś oznacza, że w najlepszym przypadku tych, którzy rozliczą się elektronicznie, będzie ok. 4–5 proc. Trudno to uznać za sukces. Dlatego, mimo lawinowo rosnącego zainteresowania, efekty oceniłbym jako raczej skromne.
Trzeba przyznać, że Ministerstwo Finansów dokłada wszelkich możliwych, a nawet zdawałoby się niemożliwych – o czym przekonują spoty reklamujące e-PIT – starań, by taką formę rozliczeń upowszechnić. A jednak nadal zatrzymawszy się na chwilę w sali obsługi urzędu skarbowego można zobaczyć liczne osoby wytrwale wędrujące z PIT-em w ręku i grzecznie proszące o podstemplowanie kopii składanego zeznania po to, by mieć namacalny, a nie tylko elektroniczny dowód jego złożenia. I nie o zacofanie technologiczne społeczeństwa w tym przypadku chodzi.
Przedstawiciele fiskusa bardzo długo pracowali na to, by ludzie stracili do nich zaufanie. A każda PIT-owa wpadka, nawet gdy wynika z winy urzędu – jak chociażby zdarzające się nadal przypadki zgubienia zeznania w urzędowym archiwum – obciąża składającego. Trudno zatem dziwić się, że z dużą rezerwą podchodzimy jako społeczeństwo do elektronicznego rozliczenia z fiskusem. Zaufanie łatwiej stracić niż później odbudować. I mimo że urzędnicy skarbowi coraz rzadziej z założenia traktują błędy w naszych PIT-ach jak próby wyłudzenia pieniędzy od państwa, co jeszcze 10 lat temu było postawą nagminną, to jednak taki właśnie obraz przedstawicieli fiskusa pokutuje w świadomości społecznej. A to skłania ludzi do daleko idącej ostrożności w kontaktach z urzędem skarbowym. Kontaktach, które lepiej mieć udokumentowane pieczątkami niż wirtualnym potwierdzeniem, które takich pieczęci już nie ma. I to nad zmianami w świadomości podatników resort finansów będzie teraz musiał popracować najmocniej. Proste rezerwy tych, którzy i tak korzystają z wszelkich możliwych form elektronicznego załatwiania spraw, powoli się kończą. I o kolejne spektakularne przyrosty będzie w kolejnych latach coraz trudniej.