O tym, że jesteśmy narodem zaradnym, nikogo dziś przekonywać chyba nie trzeba. Nic przecież dziwnego, że gdy tylko złoty zaczął się osłabiać, spora grupa rodaków uznała, że to dobra okazja, żeby uszczknąć coś i dla siebie.
Kłopot w tym, że raczej mało kto z tych okazjonalnych walutowych inwestorów pomyślał, że tymi, którym uda się w ten sposób zarobić, może zainteresować się fiskus. A o tym, że rzeczywiście może, świadczą niektóre interpretacje podatkowe. Można oczywiście na to pomstować. Z drugiej jednak strony, niesprawiedliwe byłoby, gdyby takie zyski były nieopodatkowane, a nie odwrotnie. No bo tak na chłopski rozum, dlaczego ktoś, kto zarabia na sprzedaży walut, miałby od zysku PIT nie płacić, a ten, kto oszczędza na lokatach bankowych, już tak? Oczywiście najlepiej byłoby podatków nie płacić wcale. Pytanie tylko - z czego spośród tych rzeczy, których dziś oczekujemy za płacone podatki, bylibyśmy w zamian gotowi zrezygnować.