Hindus, który stoi na czele spółki z o.o., musi liczyć się z tym, że fiskus będzie korespondował z nią w języku polskim. To nie przejaw dyskryminacji – orzekł NSA. Sprawa dotyczyła polskiej spółki z o.o. reprezentowanej przez Hindusa będącego obywatelem Wielkiej Brytanii.
Mężczyzna był jedynym członkiem zarządu spółki. Nie zatrudniała ona żadnych innych osób. Podpisywał więc wszelkie dokumenty, wystawiał faktury, składał deklaracje podatkowe. Nie mówił natomiast po polsku.
Spór z fiskusem dotyczył decyzji wymierzającej spółce dodatkowy VAT do zapłaty. Było to konsekwencją wystawionych przez nią pustych faktur. Fiskus wysłał decyzję na adres siedziby spółki podany w Krajowym Rejestrze Sądowym. Pismo zostało uznane za doręczone w trybie zastępczym 24 września. Termin na złożenie odwołania upłynął po 14 dniach, a więc 8 października.
Tymczasem odwołanie wraz z wnioskiem o przywrócenie terminu zostało złożone dopiero w lutym następnego roku.
Obcokrajowiec twierdził, że nie wiedział ani o przeprowadzonej kontroli, ani o doręczeniu decyzji wymierzającej spółce VAT do zapłaty. W tym czasie bowiem – jak tłumaczył – przebywał w Wielkiej Brytanii i nie mógł podjąć korespondencji. Zarzucał naczelnikowi urzędu skarbowego, że nie ustalił tego, zanim wysłał decyzję.
Przekonywał, że dowiedział się o niej przypadkiem i od razu ustanowił pełnomocnika, który zajął się sprawą.
Fiskus stwierdził jednak, że spółka uchybiła terminowi na wniesienie odwołania i nie spełniła warunku pozwalającego na jego przywrócenie. Zgodnie bowiem z art. 162 par. 1 ordynacji podatkowej, termin może zostać przywrócony, pod warunkiem że zainteresowany uprawdopodobni, że uchybienie nastąpiło bez jego winy. Fiskus stwierdził, że nie można mówić o braku winy w sytuacji, gdy spółka nie zadbała o to, aby kierowana do niej korespondencja była odbierana.
Mężczyzna sięgnął wówczas po argument całkiem innej natury – stwierdził, że jest dyskryminowany. Zwrócił uwagę na to, że nie mówi przecież po polsku. Argumentował, że skoro członkiem zarządu jest obywatel Unii Europejskiej, to wszelkie pisma dla spółki, działającej bez pełnomocnika, powinny być formułowane w języku znanym osobie reprezentującej.
Przegrał jednak w sądach obu instancji. WSA w Warszawie uznał, że spółka sama jest sobie winna, bo działała niestarannie i przez to nie odebrała korespondencji. Sąd dodał, że brak znajomości języka polskiego przez członka zarządu spółki nie usprawiedliwia działań jej samej. Przypomniał, że w naszym kraju językiem urzędowym jest język polski, a podmioty prowadzące działalność gospodarczą powinny się z tym liczyć.
Naczelny Sąd Administracyjny utrzymał ten wyrok w mocy. Sędzia Adam Bącal wyjaśnił, że oczywistością jest, iż w Polsce mówi się po polsku, nawet jeżeli sąd I instancji w swoim wyroku nie odwołał się wprost do ustawy o języku polskim (co zarzucał mu cudzoziemiec).