Dyskutując o tym problemie, najpierw powinniśmy odpowiedzieć na podstawowe pytania: czy racjonalne jest zróżnicowanie podatku w zależności od rodzaju działalności? Czy opodatkowanie powinno być progresywne? Co jest bardziej efektywne: opodatkowanie dochodu czy sprzedaży?
Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan / DGP
Podstawowym warunkiem szybkiego rozwoju gospodarczego jest efektywne wykorzystanie zasobów. Wymaga to swobodnego przepływu kapitału i pracowników do przedsiębiorstw, które lepiej nimi gospodarują. Nie wystarczy dużo inwestować, trzeba inwestować efektywnie. Różnicując wysokość podatków, jednym przedsiębiorcom ułatwiamy akumulację kapitału i rozwój, a innym to utrudniamy. Podatki uzależnione od rodzaju działalności lub wielkości przedsiębiorstw zakłócają konkurencję i prowadzą do nieefektywnej alokacji kapitału i pracowników. W konsekwencji zmniejszają efektywność inwestycji i hamują wzrost. Stąd pogląd, że podatki dochodowe od przedsiębiorstw powinny być równe.
Nałożenie wyższego podatku na producentów mebli czy odzieży, którzy przekroczyli określoną wartość sprzedaży, uznalibyśmy za szkodliwe. Słusznie, bo nieracjonalne jest odbieranie większej części dochodu, czyli w rezultacie ograniczenie możliwości rozwoju przedsiębiorstw, które są bardziej efektywne i dzięki temu pozyskują więcej klientów. Dlaczego więc mamy karać i ograniczać możliwości rozwoju najczęściej wybieranych przez konsumentów firm handlowych? Różnicując wysokość podatku od przedsiębiorstw handlowych, rząd wywiera presję na konsumentów, aby dokonywali zakupów w sklepach niżej opodatkowanych. Tymczasem to konsumenci, a nie rząd, powinni dokonywać wyboru, co i gdzie kupują, kierując się najkorzystniejszą relacją ceny i jakości.
Obecnie konsumenci dokonują znacznej części zakupów w dużych sieciach, ponieważ ceny są w nich zazwyczaj niższe. Przy dużej skali sprzedaży maleją koszty produkcji i dystrybucji, można więc obniżać ceny, zachowując akceptowalny zwrot z zainwestowanego kapitału. Wprowadzenie progresywnego podatku będzie więc jednoznacznie niekorzystne dla konsumentów, ponieważ ceny w dużych firmach handlowych wzrosną, a w mniejszych nie zmaleją.
Zwolennicy podwyżki podatku uważają, że ze względu na silną konkurencję panującą w handlu nie wpłynie ona na wzrost cen. To przekonanie jest sprzeczne z wynikami obserwacji prowadzonych od lat. Wzrost podatków pobieranych od przedsiębiorstw, zarówno produkcyjnych, jak i handlowych, powoduje wzrost cen dla konsumentów. Jest to szczególnie widoczne w przypadku produktów o niskiej elastyczności cenowej, czyli takich, których konsumpcję trudno ograniczyć. I tak np. zwiększenie opodatkowania piekarń prowadzi do podwyżki cen chleba.
Podatek od sprzedaży zostanie więc w znacznej mierze przerzucony na konsumentów. W części zostanie sfinansowany przez przedsiębiorstwa handlowe, a w części przez ich dostawców. Właściciele firm produkcyjnych i handlowych otrzymają trochę niższą dywidendę, a ich pracownicy muszą się liczyć z wolniejszym wzrostem wynagrodzeń. Ale zdecydowanie największą część zapłacą konsumenci. Gdyby wzrost podatków nie powodował wzrostu cen, to już dawno zostałyby one podniesione, aby zasypać deficyty budżetowe większości państw.
Zwolennicy wprowadzenia podatku od sprzedaży dzielą się na dwie grupy. Jedni, wśród nich autorzy projektu ustawy o opodatkowaniu handlu wielkopowierzchniowego, uważają, że powinien być to podatek dodatkowy, wprowadzony obok obowiązującego podatku dochodowego, progresywny, czyli o stawce rosnącej wraz z wielkością sprzedaży, i pobierany jedynie od przedsiębiorstw handlu detalicznego. Drudzy, wśród nich osoby związane z Centrum im. Adama Smitha, postulują rezygnację z podatku dochodowego i zastąpienie go podatkiem od sprzedaży o jednolitej stawce nałożonym na wszystkie przedsiębiorstwa, zarówno produkcyjne, jak i handlowe.
Równoległe funkcjonowanie podatków od dochodu, od wartości dodanej i od sprzedaży jeszcze bardziej skomplikowałoby nasz system podatkowy i utrudniło wypełnianie obowiązków podatkowych. Zwolennicy dodatkowego podatku od handlu o stawce uzależnionej od wielkości sprzedaży powinni też odpowiedzieć na inne pytanie: jeżeli progresywny podatek dochodowy jest właściwym rozwiązaniem w przypadku handlu, to dlaczego nie wdrażamy go w pozostałych przedsiębiorstwach produkcyjnych i usługowych?
Skoro podatek zróżnicowany w zależności od rodzaju działalności i wielkości przedsiębiorstw zakłóca konkurencję, prowadzi do nieracjonalnej alokacji kapitału i pracowników, i w rezultacie zmniejsza efektywność inwestycji i hamuje wzrost PKB, to dodatkowy podatek nałożony jedynie na przedsiębiorstwa handlowe, i to o wysokości uzależnionej od wielkości sprzedaży, będzie szkodził gospodarce.
Jeżeli rząd, zwiększając wydatki społeczne, nie widzi możliwości zmniejszenia innych wydatków państwa i w związku z tym zamierza zwiększyć dochody z podatku od przedsiębiorstw, to powinien to zrealizować, likwidując przywileje podatkowe, a nie podnosząc podatek dla arbitralnie wybranych przedsiębiorstw. Takie nieprzewidywalne zmiany polityki podatkowej zwiększają ryzyko prowadzenia działalności gospodarczej i osłabiają skłonność do inwestowania. I to nie tylko w branży dotkniętej zmianami regulacyjnymi, ale w całej gospodarce.
Jeżeli politycy podejrzewają, że jakieś przedsiębiorstwa zaniżają należne podatki, to zamiast po raz kolejny zmieniać system lepiej byłoby wykorzystać choćby 1 proc. z liczącej 50 tys. pracowników służby skarbowej do wykonania rzetelnej kontroli firm, w których przypadku istnieje takie uzasadnione podejrzenie. Będzie im w tym pomagać klauzula obejścia prawa podatkowego, która ma być wprowadzona w tym roku. Natomiast oskarżanie sieci handlowych o oszustwa bez przedstawienia dowodów świadczy o negatywnym nastawieniu.
Proponowane przez ministra finansów zróżnicowanie wysokości podatku w zależności od tego, w jakim dniu tygodnia została dokonana sprzedaż, jest tak absurdalne, że nie zasługuje na komentarz. Jeżeli sprzedaż w sobotę opodatkujemy wyżej od sprzedaży w piątek, bo sobota jest dniem wolnym od pracy, to równie dobrze możemy wyżej opodatkować sprzedaż w godzinach nocnych lub miesiącach wakacyjnych. Rząd nie powinien wywierać presji na konsumentów, co, gdzie i kiedy mają kupować.