Skoro Polska wymaga zmiany, to zmieńmy w niej też podatki i prawo podatkowe.
Gdy słucha się wyborczych obietnic podatkowych, to nabiera się pewności, że politycy nie znają się na podatkach lub są nieuczciwi wobec wyborców. Zapowiadają bowiem najczęściej zmniejszenie obciążeń, chociaż jednocześnie deklarują zwiększenie różnych świadczeń społecznych. Pytani zaś o źródła ich sfinansowania, wracają ponownie do podatków, obiecując z kolei ich podwyższenie, zwłaszcza przez obłożenie nimi bogatych. Duch Janosika nie ginie wśród polityków! Dla nich nie jest ważne to, że w ustroju kapitalistycznym rządzi kapitał, nie zaś lud pracujący miast i wsi. Nie biorą pod uwagę tego, że jeśli własnym obywatelom uniemożliwimy powiększanie ich majątków, to zdamy się głównie na rozwój oparty na obcym kapitale i środkach unijnych. Już dzisiaj Polacy nie mają pieniędzy na to, aby w oparciu o własne środki prowadzić autentyczny biznes. Grozi nam to, że niedługo nawet szatnie w restauracjach obsługiwać będą cudzoziemcy (np. uchodźcy).
Politycy chcą wysoko opodatkować każdego, u kogo może się pojawić większa gotówka. Najpierw padło na twórców, których Jacek Rostowski pozbawił de facto prawa do pełnego odliczania kosztów uzyskania przychodów. Teraz przyszła kolej na oskubanie banków. Nie ma znaczenia to, że większość zasobów bankowych stanowią nasze lokaty, ani to, że pieniądz bankowy to najczęściej pieniądz bezgotówkowy, wręcz wirtualny. Dla polityków banki są bogate, a więc niech płacą więcej niż inni. Nie jest ważne, jak to wpłynie na naszą giełdę lub na dalsze pozostanie obcego kapitału bankowego w Polsce. Politycy uważają też, że trzeba naprawić błąd ministra Rostowskiego i opodatkować markety wielkopowierzchniowe należące najczęściej do inwestorów zagranicznych. Mają rację o tyle, że Polak też potrafi zbudować wiaty z regałami i zatrudnić dziewczyny na umowach śmieciowych oraz sprzedawać tam wszelkie badziewie, a więc nie ma powodu, aby nie płacili podatków zagraniczni właściciele marketów.
Czasami obietnica wyborcza w dziedzinie podatków okazuje się być tak dalece skomplikowana, że nikt, poza zgłaszającą ją osobą, jej nie rozumie, nawet minister finansów (patrz koncepcje podatkowe E. Kopacz). Wychodzi na to, że najuczciwsi są w tej sytuacji ci politycy, którzy nie zamierzają niczego zmieniać. To jednak również potwierdza tezę, że politycy na podatkach się nie znają, bo reforma w tej dziedzinie jest w Polsce potrzebna.
Nie dość, że rządzący nie mają elementarnej wiedzy w tym zakresie, to w dodatku nie chcą jej zdobyć. To zaś przekłada się na praktykę legislacyjną w dziedzinie podatków, opanowaną przez chaos i przypadkowość. Potwierdzają to wydarzenia mające miejsce w poprzedniej, VII kadencji parlamentu.
Rada Ministrów (RM) nie opracowała w tym czasie żadnego programu reformy podatkowej. Pod koniec 2014 r. powołała natomiast Komisję Kodyfikacyjną ds. Ogólnego Prawa Podatkowego. Ta zgłosiła już trzykrotnie (marzec, maj, wrzesień 2015 r.) „Kierunkowe założenia nowej ordynacji podatkowej”. Nie możemy jednak liczyć na to, że na tej podstawie powstanie nowa ordynacja (patrz „Stare błędy w nowym opakowaniu”, Prawnik z 9 maja 2015 r.), chociaż powołana przez ministra finansów jesienią 2014 r. Rada Konsultacyjna Prawa Podatkowego pozytywnie zaopiniowała dzieło komisji kodyfikacyjnej. Wcześniej prezydent Bronisław Komorowski wygłupił się, pytając w referendum krajowym o to, czy podatnik chciałby mieć rację w sporze z fiskusem. Mógł przecież równie dobrze zapytać chorych, czy mimo istnienia NFZ chcą wyzdrowieć.
Minister Rostowski przekonał parlament do potrzeby uchwalenia ustawy zwiększającej stawki VAT oraz do ograniczenia kosztów uzyskania przychodów twórców w PIT, a także do wprowadzenia dwóch nowych podatków (od wydobycia niektórych kopalin oraz specjalnego podatku węglowodorowego). Obciążenia podatkowe wzrosły, a powiększyły je również obciążenia parapodatkowe (np. „podatek śmieciowy” oraz wzrost opłat od reklam). Nie doszło natomiast do wprowadzenia nowych podatków proponowanych przez partie opozycyjne (np. podatku od usług finansowych i podatku od zagranicznych marketów) oraz do podwyższenia stawek podatkowych PIT od osób osiągających bardzo wysokie wynagrodzenia. Z kolei minister finansów w rządzie Ewy Kopacz skupił się przede wszystkim na modernizacji administracji podatkowej i na poprawie ściągalności danin.
Co się działo z projektami ustaw podatkowych w Sejmie? Złożono ich 158, bieg nadano 142, z których dwie trzecie – co akurat jest pozytywną informacją – pochodziło od Rady Ministrów. To w końcu rząd, a nie np. prezydent, jest odpowiedzialny za finanse publiczne i politykę podatkową. Niech każdy robi to, do czego został powołany.
Z przedmiotowego punktu widzenia największa liczba projektów ustaw podatkowych dotyczyła PIT (52) i VAT (16) oraz CIT (13), podatku akcyzowego (11) i ordynacji podatkowej (10). Statystyki te najlepiej potwierdzają tezę o niezadawalającym poziomie prawa podatkowego. Z tego rząd powinien wyciągnąć odpowiednie wnioski, a w szczególności uznać potrzebę dokonania reformy. W sumie Sejm uchwalił 107 ustaw podatkowych, w tym tylko 37 bezpośrednio i wyłącznie dotyczących podatków. Niepokoić musi skromny udział ekspertów w pracach nad tymi aktami. Sześć ekspertyz dotyczących VAT sporządził EY, a dziewięć projektów opiniowało Biuro Analiz Sejmowych. To wszystko, nie wliczając opinii i stanowisk wyrażonych na różnych etapach procedowania przez partnerów społecznych.
W świetle aktualnych wydarzeń warto przypomnieć, że także w minionej kadencji Sejm potrafił pracować w ekspresowym tempie. 21 dni zajęło mu np. uchwalenie rządowego projektu ustawy o zmianie VAT i ordynacji podatkowej, równo miesiąc – projektu dotyczącego administracji podatkowej, a niewiele dłużej – zmian w PIT. Można było jednak też inaczej, czyli długo. Poselski projekt dotyczący podatku rolnego czekał na uchwalenie 20 miesięcy, a na odrzucenie innej poselskiej propozycji Sejm potrzebował aż dwóch lat (generalnie projekty poselskie traktowane były znacznie gorzej niż rządowe – taka jest logika źle rozumianej demokracji, w której rację zawsze ma silniejszy).
Dorobek Sejmu VII kadencji w dziedzinie podatków zamknął się w 107 ustawach, co stanowi 14,2 proc. wszystkich uchwalonych aktów. Czy można uznać, że wysiłek ten przełożył się na poprawę poziomu prawa podatkowego? Nie, wręcz przeciwnie, wprowadzanie kolejnych i licznych zmian jeszcze bardziej zaciemniło jego czytelność. Prezydent nie zastosował jednak wobec przyjętych ustaw weta i nie kierował ich do Trybunału Konstytucyjnego.
Lepiej pod tym względem wypadł rzecznik praw obywatelskich, który złożył w TK cztery wnioski. Ponadto RPO reagował na skargi obywateli w sprawach przepisów prawa podatkowego, zwracając się do MF z prośbą o wyjaśnienia. Nigdy też nie zapomnę celnej krytyki postępowania sejmowego wygłaszanej przez prof. Irenę Lipowicz na kolejnych posiedzeniach Zgromadzenia Ogólnego TK. Nie skorzystano z tych uwag.
Dodajmy, że w latach 2011–2015 TK wydał 23 orzeczenia odnoszące się do zaskarżonych przepisów ustaw podatkowych, na ogół nie stwierdzając naruszenia przez nie przepisów Konstytucji RP, z wyjątkiem przepisów ustalających zbyt niski próg przychodów wolnych od opodatkowania.
Jak więc w świetle przedstawionych faktów wypada ocena obowiązującego prawa podatkowego w Polsce? O to oczywiście nie należy pytać polityków, bo oni nie interesują się wynikami badań naukowych prowadzonych przez ekonomistów, socjologów i prawników. Ekonomiści tymczasem stwierdzają, że obciążenia podatkowe w Polsce plasują się na poziomie niższym niż w innych państwach, zwłaszcza tych, do których możemy się porównywać. Dotyczy to zarówno obciążeń przedsiębiorców, jak i ludności.
Socjolodzy alarmują natomiast, że rozkład obciążeń podatkowych jest niesprawiedliwy społecznie. Mają rację, bo podatki łatwiej pobiera się od emerytów i rencistów oraz innych beneficjentów świadczeń publicznych niż od bogatych przedsiębiorców, których stać na wynajęcie doradców podatkowych i prowadzenie sporów prawnych z fiskusem. Fikcją jest też sprawiedliwe opodatkowanie samozatrudniających się oraz mikroprzedsiębiorców, którzy pod względem podatkowym są traktowani na równi z osobami osiągającymi (zasłużenie) duże dochody (wolne zawody, twórcy, lekarze itp.).
Nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością podatkową opodatkowanie na tych samych zasadach ludzi samotnych i osób utrzymujących wielu członków rodziny, najczęściej z jednego źródła przychodów lub z wypłat świadczeń publicznych. Ludzi razi to, że przedsiębiorca może zaliczać w koszt osiągania przychodów niemalże wszystkie swoje wydatki, chociaż nie zawsze mają one bezpośredni związek z wykonywaną przez niego działalnością (np. użytkowanie samochodów i sprzętu komputerowego oraz RTV do celów prywatnych, czesne, opłaty za rozmaite szkolenia czy koszty tzw. reprezentacji, pod które czasem podciąga się nawet kupno bielizny i konsumpcję w drogich lokalach). Tymczasem na zrozumienie fiskusa nie mogą liczyć twórcy, chociaż jest oczywiste, że oni przychodów nie osiągają zazwyczaj regularnie co miesiąc i przez cały rok, lecz bardzo często jedynie raz na jakiś czas (np. za udział w filmie lub za wydanie książki).
Prawnicy dawno już wykazali, że stan prawa podatkowego w Polsce jest tragiczny. Gdyby na rzecz spojrzeć wyłącznie z punktu widzenia dat uchwalenia obowiązujących ustaw, to sprawa nie wyglądałaby jeszcze najgorzej. Obowiązują bowiem dwie ustawy z lat 80. (podatek od spadków i darowizn z 1983 r. oraz podatek rolny z 1984 r.). Z lat 90. pochodzą ustawy dotyczące PIT (1991 r.), podatków i opłat lokalnych (1991 r.), CIT (1992 r.), ryczałtów podatkowych (1998 r.) oraz kontroli skarbowej (1991 r.), ewidencji podatkowej (1995 r.), doradztwa podatkowego (1996 r.) i ordynacji podatkowej (1997 r.). W XXI w. pojawiły się natomiast ustawy odnoszące się do podatku od czynności cywilnoprawnych (2000 r.), podatku leśnego (2002 r.), VAT (2004 r.), opłaty skarbowej i podatku tonażowego (2006 r.), podatku akcyzowego (2008 r.), podatku od gier (2009 r.) oraz podatku od wydobycia niektórych kopalin (2012 r.) i specjalnego podatku węglowodorowego (2014 r.). Problemu nie byłoby, gdyby niektórych ustaw podatkowych nie zmieniano następnie nawet kilkanaście razy w ciągu roku.
Częściowo sytuację uratowały działania marszałka Sejmu, który w latach 2011–2015 zarządził ogłoszenie tekstów jednolitych niemalże wszystkich obowiązujących ustaw podatkowych, w tym tych, które wcześniej nie miały tekstu jednolitego w ogóle (choćby PIT od 1991 r.) lub nie miały go od dawna (np. podatek rolny od 2006 r.). Ogłaszanie tekstów jednolitych często zmieniających się ustaw podatkowych to jednak tylko rzucenie adresatom norm prawa podatkowego przysłowiowej deski ratunkowej, niewiele więcej. Gdyby udało się nam rozwiązać problem czytelności i zrozumienia przepisów polskiego prawa podatkowego, nie byłoby potrzeby utrzymywania instytucji indywidualnych interpretacji przepisów prawa podatkowego, które każdego roku są zgłaszane w liczbie kilkunastu tysięcy. Być może nie byłoby też przegranych przez Polskę spraw podatkowych w sądach i trybunałach europejskich. Może mniej byłoby w Polsce bankrutów oraz oszustów podatkowych, a także tych, którzy w imię tzw. optymalizacji podatkowej doradzają, jak najlepiej oszukać fiskusa. O tym nie pomyśleli ci, którzy decydują o podatkach i prawie podatkowym. VII kadencja Sejmu okazała się być po raz kolejny straconą szansą zreformowania polskiego systemu podatkowego i uporządkowania prawa podatkowego.
Ci, którzy zdali u mnie egzamin z prawa podatkowego, wiedzą dobrze, że system podatkowy to nie jest ogół występujących w danym państwie podatków, lecz zbiór ułożony celowo w sposób zupełny, spójny, niesprzeczny i logiczny. Takie relacje muszą być zachowane między podatkami przychodowymi i dochodowymi oraz konsumpcyjnymi i majątkowymi. Każdy z nich ma do wypełnienia inną rolę (fiskalną albo interwencyjną lub motywacyjną). Dochody budżetowe powinny pochodzić przede wszystkim z podatków przychodowych i konsumpcyjnych, natomiast opodatkowanie dochodów musi być łagodne, skoro chcemy, aby podatnicy inwestowali w gospodarkę lub w majątki rodzinne oraz więcej konsumowali. Im więcej pozostawimy podatnikom pieniędzy w kieszeniach, tym rzadziej będą oni żądali podwyżek płac i innych świadczeń finansowanych ze środków publicznych.
Polska myśl podatkowa jest bogata. Można i trzeba z niej korzystać, gdy chce się mieć racjonalny system podatkowy. Wiedza, w przeciwieństwie do głupoty, nie szkodzi. Polskie regulacje podatkowe nie zawsze wymagają zmian. Nie mamy powodów, aby rezygnować z idei, na której opiera się w Polsce opodatkowanie spadków i darowizn oraz opodatkowanie czynności prawnych, a także przychodów z rolnictwa. Niewielkich korekt wymagają podatki i opłaty lokalne. Natomiast problem sprowadza się do uproszczenia VAT oraz do przebudowy opodatkowania dochodów. Do rozważenia pozostaje to, czy VAT i podatku akcyzowego nie można byłoby zastąpić powszechnym podatkiem obrotowym. Prawo unijne tego nie zabrania, a wiele państw sięgnęło po takie rozwiązanie i ma się dobrze. Dla opodatkowania dochodów wystarczy powrócić do znanej nam w przeszłości konstrukcji cedularnego podatku dochodowego. Zastosowanie jej może rozwiązać wiele problemów, które zupełnie niepotrzebnie sami wytworzyliśmy u nas.
Przeprowadzenie reformy podatkowej ma dwa aspekty. Pierwszy dotyczy stworzenia racjonalnego systemu podatkowego, który powinien zastąpić przypadkowy zbiór różnych obciążeń publicznych. Drugi natomiast wiąże się z legislacyjną naprawą stanu prawa podatkowego. Pomyślmy o tym, o ile mniejsze będzie oburzenie podatników oraz ile mniej będzie samowoli urzędników podatkowych, gdy prawo podatkowe stanie się czytelne i proste w interpretacji. To się da nawet przeliczyć na oszczędności w wydawaniu środków publicznych i prywatnych. Prawdziwą siłą władzy publicznej jest odwaga, nie zaś wygoda i bojaźń przed utratą panowania. Skoro Polska wymaga zmiany, to zmieńmy w niej też podatki i prawo podatkowe.

Dorobek Sejmu VII kadencji w dziedzinie podatków zamknął się w 107 ustawach, co stanowiło 14,2 proc. wszystkich uchwalonych aktów. Czy wysiłek ten przełożył się na poprawę poziomu prawa podatkowego? Nie, wręcz przeciwnie