Jeśli ten projekt ma zwiększyć dochody budżetu, a przy tym nie zaszkodzić przedsiębiorcom i poprawić skuteczność fiskusa rozumiem, że taki jest cel, to trzeba nad nim jeszcze popracować.
Dr Sławomir Krempa, partner w PwC / Dziennik Gazeta Prawna
Zgodnie z zapowiedziami zwycięskiej partii wynik wyborczy oznacza nadchodzące zmiany, w tym dotyczące podatków. W zeszłym tygodniu opublikowano projekty nowych ustaw: o VAT, o podatku od transakcji finansowych i o podatku od sklepów wielkopowierzchniowych, oraz projekt zmian w ustawie o CIT.
Projekt zmian w CIT przewiduje wiele rozwiązań, które mają na celu zmniejszenie luki w CIT. Chęć zwiększenia wpływów do budżetu państwa z tego podatku dochodowego jest zrozumiała. Po spełnieniu kilku warunków uważam też, że kierunek zmian jest zasadny, nie tylko z punktu widzenia dochodów budżetowych, lecz także poczucia sprawiedliwości społecznej i może nawet równości szans prowadzenia działalności gospodarczej.
Niestety, projekt ten sprawia wrażenie niedopracowanego i naładowanego emocjonalnie. Ten ładunek emocjonalny negatywnie odbija się na jego treści i – gdyby został wprowadzony bez istotnych zmian – znacząco zwiększy obowiązki przedsiębiorców, koszty prowadzenia działalności gospodarczej (nowe etaty i wydatki na usługi doradcze), i niepewność co do tego, jak fiskus zinterpretuje wiele nieostrych pojęć. Wpłynie zatem negatywnie na prowadzenie działalności przedsiębiorców, i jak sądzę nie tylko tych, którzy rzeczywiście powinni być adresatami tych nowych regulacji, ale niestety wszystkich.
Notyfikacja korzyści podatkowych
Projekt zakłada bardzo szeroki obowiązek zawiadamiania organów podatkowych o czynnościach (działaniach), których wynikiem jest zmniejszenie obciążeń podatkowych. W razie naruszenia tego obowiązku ma obowiązywać karna, podwójna stawka CIT.
Reprezentując interesy podatników, powinienem się sprzeciwić wprowadzaniu jakichkolwiek dodatkowych obowiązków informacyjnych (w szczególności takich o charakterze samodenuncjacji). Zachowując jednak obiektywizm, muszę przyznać, że taki mechanizm nie jest pozbawiony sensu, może rzeczywiście sprzyjać identyfikacji zdarzeń, które powodują skutki podatkowe sprzeczne z intencją ustawodawcy, i pomagać szybciej zmieniać prawo celem jego uszczelnienia, a przez to służyć uzasadnionym interesom Skarbu Państwa i społeczeństwa.
Natomiast proponowany art. 11b nakreśla ten obowiązek w sposób niezwykle szeroki i przy tym niedookreślony. Przewiduje obowiązek zawiadamiania fiskusa o wszelkich czynnościach, które (niezależnie czy celowo, czy przez przypadek) przynoszą lub mogą podatnikowi przynieść niedookreśloną korzyść podatkową. Ponieważ sankcją za niepoinformowanie jest podwójna stawka podatku, na wszelki wypadek dobrze będzie informować o niemal wszystkim, co się dzieje w spółce. Przedsiębiorcy się napracują, generując segregatory informacji, a organy podatkowe i tak nie będą ich w stanie przetworzyć.
Nie negując koncepcji notyfikacji, uważam, że definicja korzyści podatkowej powinna być precyzyjniej sformułowana i węższa. Powinna być przewidziana możliwość uprzedniego uzgodnienia legalności czynności. Ponadto projekt przewiduje, że podatnik, który nie złoży na czas – „najpóźniej do dnia zakończenia (...) operacji” – informacji, ma obowiązek w postępowaniu „udowodnić, że zastosowane operacje są zgodne z prawem i rzeczywistością”. To domniemanie bezprawności i oszustwa podatnika jest naprawdę nadmierną sankcją za niezłożenie informacji w terminie. Podwójna sankcyjna stawka podatku byłaby wystarczająca dla zdyscyplinowania podatników.
Domniemanie winy jest tym bardziej niepokojące, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak często organy podatkowe nie rozumieją uwarunkowań gospodarczych i zakładają złą wolę podatników, a przepisy prawa podatkowego interpretują niezgodnie z ich nie tylko literalną, lecz także gospodarczą wykładnią (długa lista przykładów dostępna na życzenie).
Odnośnie obowiązku poinformowania również o czynnościach (zdarzeniach) sprzed wejścia w życie ustawy, jeśli skutki występują po jej wejściu w życie, zakładam (choć nie wiem, czy mam tu rację), że nie można uznać tego za działanie prawa wstecz – w końcu to tylko obowiązek informacyjny. Natomiast jego wykonanie będzie bardzo trudne, o ile w ogóle wykonalne. Wyobraźmy sobie, jak dużo informacji za kilka lat wstecz trzeba będzie zgromadzić (przy założeniu tak szeroko zakreślonego obowiązku informacyjnego).
Nowy obowiązek informowania
W prowadzony ma być także obowiązek przekazywania bez wezwania organom podatkowym „informacji pozwalających na ustalenie istnienia obowiązku podatkowego i wysokości dochodów (przychodów) oraz określenie przez ten organ podatkowy podstawy opodatkowania na podstawie ustawy w stosunku do nich oraz podmiotów z nimi powiązanych”. Wzór (cokolwiek to znaczy – może chodziło o zakres) informacji ma określić minister finansów.
Nie wiem, co będzie w rozporządzeniu, ale ten obowiązek wydaje się jak na razie tak szeroki i ogólny, że wręcz kuriozalny. O ile minister go jakoś nie zawęzi, właściwie każdy powinien na koniec dnia pracy usiąść na pół godziny i napisać do urzędu skarbowego, co danego dnia robił. Oraz bez wezwania udzielić pełnego dostępu do ksiąg i dokumentów źródłowych.
Nie jest to pomysł pozbawiony racjonalności, z pewnością jednak jest to dodatkowy obowiązek, dodatkowe ryzyko wypływu informacji poufnych, powinien być zatem zakreślony wąsko oraz precyzyjnie sformułowany.
50 proc. za brak dokumentów
W razie braku dokumentacji cen transferowych stawka CIT od zmniejszenia straty w wyniku oszacowania dochodu ma wynosić 31 proc.
Podatek od zmniejszenia straty wydaje się w pierwszej chwili dość absurdalny. Przecież do żadnego uszczuplenia budżetu nie dochodzi, czy wykażemy stratę 100 zł, czy tylko 20 zł. To prawda – ale tylko do chwili, gdy podatnik tej nieuprawnionej straty w przyszłości nie wykorzysta – wtedy rzeczywiście budżet traci.
Zgodnie z nowymi przepisami zaniżenie straty to podatek 31 proc., i w przypadku jej wykorzystania dodatkowo 19 proc. Mamy w sumie zatem 50 proc., czyli stawkę karną analogiczną jak w przypadku dochodu niewykazanego poprzez ceny transferowe.
Przyjmując zatem, że celem zmian jest uszczelnienie systemu i zdyscyplinowanie podatników, pomysł z punktu widzenia budżetu państwa ma sens. Co jednak, jeśli podatnik tej straty i tak by nie wykorzystał? Budżet państwa nie poniesie szkody. Ale podatnik i tak zapłaci 31 proc. I tu wydaje mi się, że sankcja jest nadmierna.
Terminy zabójcze dla firmy
Informacja zbiorcza o dokumentacji dotyczącej transakcji z podmiotami powiązanymi ma być przekazana do urzędu skarbowego do 25 dnia następnego roku podatkowego.
Pomysł sam w sobie wydaje mi się rozsądny; organy podatkowe, mając tę informację, będą mogły bardziej racjonalnie wybierać podmioty do kontroli. Natomiast termin jest zabójczy. Autorzy projektu nigdy nie pracowali w dziale finansów jakiejkolwiek firmy. Początek roku to najcięższy czas (zamknięcie roku, przygotowanie do audytu, raportowanie, budżetowanie nowego roku). Dorzucanie kolejnego obowiązku (który też będzie czasochłonny, przecież musimy przeanalizować w pełni rok poprzedni) spowoduje tylko dodatkową frustrację dyrektorów finansowych i wywoła nikomu niepotrzebne poczucie, że zasadniczą rolą państwa jest przeszkadzanie w prowadzeniu biznesu. Dlaczego nie można tej informacji przekazać do końca maja, lub chociaż w terminie złożenia deklaracji rocznej?
Inną zastraszająco krótką datą jest 7 dni na usunięcie wadliwości dokumentacji cen transferowych. Czy gdyby podatnik miał dni 14 czy 21, spowodowałoby to większe ryzyko strat Skarbu Państwa? Nie, chyba że uznamy, że ten termin jest tylko dlatego tak krótki, żeby podatnik właśnie nie zdążył. Ale to oznaczałoby, że przepisy o cenach transferowych mają służyć tylko temu, żeby podatnika złapać.
Nowa ulga inwestycyjna
Odliczenie 50 proc. wydatków na nabycie lub wytworzenie środków trwałych to bardzo dobry kierunek. Dlaczego jednak wyłączamy ulgę w stosunku do środków trwałych nabywanych bez VAT? Czy nabycie nieruchomości (często poza VAT lub zwolnione) jest czymś niewłaściwym?
Wyłączenie dla środków trwałych, które nie będą w całości służyły działalności opodatkowanej, też może być zbyt restrykcyjne w przypadku podmiotów, które choćby małą część swoich przychodów mają od podatku zwolnioną albo podatkowi niepodlegającą (jak dywidendy czy subwencje).