Najpierw przykład. Opisaliśmy niedawno wyrok NSA (DGP z 18 maja) dotyczący spółki, która kupiła akcje od udziałowca, aby je umorzyć. Zapłaciła (wcześniej potrącając podatek), ale zanim akcjonariusz otrzymał pieniądze, przeniósł wierzytelność na zagraniczną firmę. Zapłata należała się więc już nie jemu, lecz nowemu wierzycielowi. W przypadku tego ostatniego nie był to już jednak przychód z dobrowolnej sprzedaży akcji w celu umorzenia, bo to nie on był stroną tej transakcji. W rezultacie spółka nie powinna była odprowadzać podatku. Fiskus musi więc zwrócić jej (a ona pewnie zagranicznej firmie) 7 mln zł plus odsetki.
Po latach (w 2011 r.) przepisy zostały zmienione (uszczelnione): wystarczyło opodatkować przychód należny zamiast otrzymanego. Teraz wszyscy zrzucimy się na wypłatę dla spółki i inwestora, którym nie można zarzucić nic poza tym, że dostrzegli ułomność prawa. Przykład jest ciekawy, bo precyzyjnie pokazuje, ile w jednej tylko sprawie kosztuje drobny błąd ustawodawcy. Spór trwał 11 lat. Podatnikowi na otarcie łez wypłacimy za ten czas odsetki, które mimo rekordowo niskich stóp procentowych wynoszą 8 proc., podczas gdy depozyty dla firm dają ok. 1 proc. rocznie.
Taka jest przykładowa cena użycia w przepisie nieodpowiedniego słowa – bez przemyślenia konsekwencji. Jaka jest cena wadliwego zredagowania całego przepisu? Trybunał Konstytucyjny wydał dwa wyroki w sprawie PIT od ukrywanych przychodów. W jednym orzekł niekonstytucyjność, w drugim – niekonstytucyjność z odroczeniem utraty mocy prawnej zakwestionowanych regulacji (wciąż obowiązują). Jak się okazuje, wojewódzkie sądy konsekwentnie uznają, że przepis niekonstytucyjny nie może być podstawą skutecznego poboru podatku – choćby miał utracić moc dopiero za jakiś czas. I uchylają decyzje fiskusa. Spodziewaliśmy się tego, ale to oznacza, że oszuści ukrywający przychody są na razie górą. Jeśli tak zostanie, nie będą musieli płacić lub zostaną im zwrócone setki milionów złotych (z odsetkami wielokrotnie wyższymi niż w banku).
I jeszcze jeden przykład. Chodzi o znany spór rządu z branżą hazardową o skutki braku notyfikacji przepisów, zamykających jednorękich bandytów w kasynach. Szala w sądach (rozstrzygających o odpowiedzialności karnej tych, co nie przestrzegają kwestionowanych regulacji) wyraźnie przechyla się na stronę branży. A to bardzo aktualnym czyni pytanie o odpowiedzialność odszkodowawczą (cywilnoprawną) Skarbu Państwa za bezprawne paraliżowanie działalności gospodarczej. Stawką są, jak wiadomo, miliardy złotych.
Przykłady można mnożyć. To oznacza mnożenie strat, które ponosimy, ponieważ na długiej liście bylejakości prawo stale zajmuje bardzo wysoką pozycję. Płacimy za to miliony, setki milionów, miliardy. Ale kto bogatemu zabroni?