Rok wyborczy to ciekawy okres w podatkach. Ze wszystkich stron sceny politycznej dowiadujemy się o nowych pomysłach fiskalnych. Oczywiście różne partie mają różny target wyborczy, dlatego jedni pod publikę zapewne będą obiecywali podwyższenie podatku dla najlepiej zarabiających (co dla mnie stanowi absurd sam w sobie), inni będą nam opowiadali o obniżkach, usprawnianiu systemu, przyjaznej administracji – niemal o przymierzu pomiędzy podatnikami a przedstawicielami fiskusa. Oczywiście tak to już jest i tego nie zmienimy: politycy obiecują, a naszą rolą jest ich później z tych obietnic rozliczać.
Jednak nie dajmy się zmylić pozorom. Żyjemy w państwie prawa, ale „nie jest dopuszczalne dochodzenie na drodze sądowej spełnienia obietnic wyborczych – tak stwierdził Sąd Najwyższy w uchwale z 20 września 1996 r. (sygn. akt III CZP 72/96). I pomimo upływu czasu twierdzenie nie utraciło na aktualności, bo w wyroku z 2011 r. sąd oddalił powództwo wyborcy, który poczuł się oszukany, wskazując w uzasadnieniu, że „przedwyborczych obietnic partii nie można traktować jako umowy albo przyrzeczenia wyborczego”.
Jak zatem traktować obietnice wyborcze, również te podatkowe?
Czy pamiętacie jeszcze o obietnicy 3x15 proc.? Niektórzy tak, ja tak – i co z tego?
Teraz ze strony Ministerstwa Finansów dochodzą głosy, że najlepszy byłby jednolity VAT liczony według stawki 16 proc. Czy to jest dobry pomysł? Bardzo dobry. Hasło padło w roku wyborczym. Przypadek? Wykonalne? Teoretycznie tak. Praktycznie, nie łudźmy się!
Wygląda na to, że mamy też konkret. Jest nim projekt zmian w ustawach o podatkach dochodowych, zgodnie z którym pracodawcy mają mieć możliwość zaliczania do kosztów wydatków ponoszonych na tworzenie i prowadzenie przedszkoli oraz żłobków. Jednocześnie rodzice-pracownicy w ramach miesięcznego limitu do 300 zł mają nie płacić podatku dochodowego od świadczenia polegającego na zapewnieniu przez pracodawcę ich dzieciom pobytu w przedszkolu lub żłobku. Bardzo dobry pomysł, warto jeszcze pamiętać o wyłączeniu z podstawy oskładkowania, by się nie okazało, że, owszem, podatku nie ma, ale ZUS chętnie wyciągnie rękę po składki. Zmiany mają obowiązywać od 1 stycznia 2016 roku.
Być może nie mam racji, ale rodzi się kolejne pytanie: czy parlament zdąży uchwalić zmiany jeszcze w tej kadencji. Czy przypadkiem nie jest to kolejna obietnica wyborcza, projekt, który powstał, ale nie zostanie wniesiony do Sejmu tej kadencji (a przecież nowy parlament zaczyna od stanu zerowego), a może, owszem, będzie wniesiony do Sejmu, ale pozostanie nieukończony i odejdzie w niepamięć.
Sceptycy powiedzą, że rządzący, którzy wysłali do szkół sześciolatki, chcą zaskarbić sobie sympatię i tym samym zdobyć głosy rodziców przedszkolaków. A niech to sobie będzie element kampanii, byle na kampanii się nie skończyło. Jeżeli nawet jest to element gry przedwyborczej, ale zakończy się wprowadzeniem pożytecznie społecznych regulacji podatkowych, zachęcających pracodawców do tworzenia przedszkoli i żłobków (czyli de facto do wypełniania luk powstających przez niewydolność samorządów, które nie są w stanie zapewnić wystarczającej liczby miejsc w takich placówkach – a które zapłacą za to mniejszymi wpływami z PIT i CIT) i zwolnią przy tym przychód pracowników, to niech tak będzie.
Pytanie, czy to nie jest tylko obietnica, kiełbasa wyborcza, która wprawdzie nie tuczy, ale w tym przypadku trudno się z tego cieszyć.
Mam nadzieję, że jednak ten parlament zdąży te zmiany uchwalić. Mam nadzieję, że moje obawy nie są uzasadnione. Mam nadzieję, że za jakiś czas ktoś mi wytknie, że niepotrzebnie się czepiałem...