Jest taki szwajcarski bank – Landolt & Cie, założony w 1780 r. Jego siedziba w Lozannie mieści się w budynku z tego samego okresu. Bez szyldów i reklam. Kto potrzebuje optymalizacji finansowej, ten znajdzie
Jeśli do spokojnego świata międzynarodowej bankowości wkracza prokurator, od razu wiadomo, że nie skończy się na upomnieniu. Taką świadomość mają teraz władze szwajcarskiej filii brytyjskiego banku HSBC, do drzwi których zapukała w tym tygodniu helwecka prokuratura. Śledczy ze Szwajcarii dołączają w ten sposób do swoich kolegów z Francji, Belgii i Argentyny, którzy wzięli pod lupę działalność HSBC Private Bank (Suisse). Powodem wszczęcia śledztwa są informacje, jakie Hervé Falciani – były pracownik działu IT – dostarczył francuskiemu fiskusowi w 2010 r. Dotyczyły one 30 tys. kont w banku, które pozwalały ich właścicielom nie płacić podatku od obracania zgromadzonymi na nich 120 mld dol.
Chociaż te rewelacje znane są francuskiej skarbówce od lat, opinia publiczna dowiedziała się o nich niedawno. Informacje zbierane skrupulatnie przez Falcianiego w latach 2005–2007 dopiero teraz trafiły do redakcji francuskiego „Le Monde”. Dziennik zaś podzielił się nimi z Międzynarodowym Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych (ICIJ).
Okazuje się, że pracownicy HSBC Suisse proponowali klientom rozwiązania, które pozwalały uciec od podatku od zysków kapitałowych, jaki na przychody ze szwajcarskich oszczędności nałożyła umowa między Konfederacją a UE. Wśród nich był m.in. Emmanuel Shallop, który w latach 2001–2002 importował do Belgii krwawe diamenty z Angoli. W 2005 r. bank nawet odnotował, że klient zachowuje najwyższą ostrożność, bo zainteresowane są nim służby podatkowe. Wśród innych klientów byli handlarze bronią, handlarze narkotyków, politycy, ale też zwykli ludzie – prawnicy, lekarze i przedsiębiorcy, którzy nie chcieli ukryć swoich brudnych pieniędzy, ale po prostu nie płacić państwu.
Kilka dni po ujawnieniu afery Stuart Gulliver, prezes grupy HSBC, wydał oświadczenie, w którym przeprosił za to, że szwajcarska filia „w przeszłości nie zawsze działała zgodnie z dzisiejszymi standardami korporacyjnymi”, i zapewnił, że obecnie takie praktyki już nie mają miejsca. Być może HSBC Private Bank (Suisse) faktycznie nie działał zgodnie z dzisiejszymi standardami, ale też z pewnością nie był wyjątkiem. Zgodne z prawem unikanie podatków, czy jak to się eufemistycznie określa – optymalizacja podatkowa – od zawsze było jednym z głównych obszarów działania bankowości prywatnej, a ta nie jest wcale wymysłem nowych czasów, lecz jest znacznie starsza od bankowości detalicznej.
Nic przypadkowego
Pierwsze banki we współczesnym znaczeniu tego słowa, które powstawały we Włoszech pod koniec średniowiecza i na początku renesansu, obok udzielania kredytów kupcom zajmowały się zarządzaniem majątkiem najbogatszych rodzin, czyli były protoplastami dzisiejszego private bankingu. W XVII–XVIII wieku takie banki zaczęły powstawać także w innych krajach – w Wielkiej Brytanii, Niemczech, we Francji, w Niderlandach czy w Szwajcarii – z których część istnieje do dziś. Szwajcaria od czasów reformacji była schronieniem najpierw dla uciekających przed prześladowaniami religijnymi, później dla uchodźców politycznych, którzy często ratowali nie tylko siebie, ale i swoje majątki. O jej pozycji w sektorze bankowym zdecydowały dwa wydarzenia – w 1713 r. rada miejska Genewy formalnie przyjęła przepisy gwarantujące klientom banków zachowanie tajemnicy, a nieco ponad sto lat później kraj ogłosił wieczystą neutralność, dzięki czemu ominęły go wszystkie późniejsze wojny w Europie. Właśnie z tych powodów najważniejsze banki z całego świata zaczęły zakładać w Szwajcarii swoje filie – dotyczy to zwłaszcza tych specjalizujących się w bankowości prywatnej.
Według dorocznego raportu magazynu „Euromoney” w 2014 r. bankowość prywatna – czyli obsługująca bardzo zamożnych klientów – oficjalnie zarządzała na całym świecie majątkiem w wysokości 14,4 bln dol. Pierwsze miejsce, z zarządzanymi aktywami w wysokości prawie 2 bln dol., zajmował szwajcarski UBS. Oddział bankowości prywatnej HSBC znalazł się na miejscu ósmym.
Najczęściej kwotą potrzebną, aby zostać klientem bankowości prywatnej, są aktywa na poziomie minimum miliona dolarów, nie uwzględniając głównej zamieszkiwanej nieruchomości, choć np. amerykańskie Goldman Sachs czy JP Morgan wymagają kwot kilkakrotnie większych, a niektóre banki mogą się osobiście zająć klientami, którzy nie mają miliona. Na świecie na koniec 2013 r. było nieco ponad 13 mln osób z majątkiem przekraczającym milion dolarów, a ich łączne bogactwo to niespełna 50 bln dol. To około połowy rocznego PKB całego świata, nic zatem dziwnego, że ta grupa jest szczególnie łakomym kąskiem dla banków. Ale też jasne jest, że banki muszą im zaoferować znacznie więcej niż tylko bezpieczne trzymanie pieniędzy na koncie i nieco wyższe oprocentowanie. Obsługa w ramach bankowości prywatnej obejmuje indywidualną, długoterminową strategię zarządzania majątkiem i doradztwo podatkowe, więc normalną praktyką było, iż opiekunowie rachunków podpowiadali, w co zainwestować, by uzyskać zwolnienie z podatku – co nie jest niezgodne z prawem. Albo gdzie założyć konto lub firmę, by nie płacić go wcale.
Bankowość prywatna jest zdominowana przez wydzielone oddziały wielkich banków detalicznych lub inwestycyjnych, ale na rynku swoje miejsce mają też prawdziwie prywatne banki, które nie zawsze nawet mają formę spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, czyli właściciele są odpowiedzialni swoim majątkiem, i często od pokoleń zarządzane są przez tę samą rodzinę. Jak np. najstarszy obecnie szwajcarski bank – Landolt & Cie, założony w 1780 r. Jego główna siedziba w Lozannie mieści się w wolno stojącym budynku mniej więcej z tego samego okresu, bez żadnych szyldów czy reklam. Kto wie i potrzebuje, ten znajdzie. W środku zamiast bankowej sterylności antyczne meble. Klienci tego i podobnych banków też nie są przypadkowi. MeesPierson z Rotterdamu zajmuje się finansami holenderskiej rodziny królewskiej, londyński Coutts & Co. – brytyjskiej, a LGT – książęcej z Liechtensteinu, lecz zarazem jest jej własnością.
– Jesteśmy przekonani, że każdy wie, iż szwajcarski sektor bankowy zmienił się przed laty, a pokazane dokumenty są przypadkami z przeszłości – oświadczyło Szwajcarskie Stowarzyszenie Bankowców po ujawnieniu przez media sprawy HSBC. Rzeczywiście, pod presją – głównie amerykańską – na Szwajcarię, by ta skończyła z tajemnicą bankową, zmiany sięgają nawet bardzo prywatnych banków. Pod koniec sierpnia zeszłego roku po raz pierwszy w swojej 209-letniej historii wyniki finansowe opublikował genewski bank Pictet, kilka dni później uczyniły to Lombard Odier i Mirabaud. Największy z tej trójki, Pictet, zarządzał aktywami w wysokości 404 mld franków, a w pierwszej połowie roku osiągnął zysk w wysokości 203 mln. Najciekawszy jest jednak poziom podstawowego kapitału własnego, czyli współczynnik tier 1 capital. Podczas gdy zgodnie z globalnymi zasadami banki muszą mieć taki kapitał na poziomie minimum 4,5 proc., a szwajcarskie regulacje wymagają 7,8 proc., w Mirabaud wyniósł on 19,7 proc., w Pictet – 21,7, zaś w Lombard Odier – 23,8 proc. Klienci, którzy lokują tam swoje fundusze, nie są przypadkowi, ale osoby, które tymi pieniędzmi zarządzają – też nie.
Powolna niestrawność
Niechęć osób prywatnych do oddania cesarzowi tego, co cesarskie, to jedna strona medalu w świecie unikania podatków. Równie poważnym problemem jest zmniejszanie obciążeń podatkowych przez firmy i transferowanie zysków do rajów podatkowych. Handel międzynarodowy korzysta przy tym z tego, że nie ma czegoś takiego, jak uniwersalne, międzynarodowe prawo podatkowe. Zamiast tego istnieje sieć 3 tys. wzajemnych umów podatkowych. Większość z nich oparta jest na standardowym wzorze opracowanym przez OECD i zakłada ochronę przed niepożądanymi transferami środków. Do części umów wprowadzane są jednak specjalne klauzule, a niektóre umowy sporządzane są od zera. To w tych dokumentach międzynarodowych buszują doradcy podatkowi, którzy oferują rozwiązania optymalizacyjne swoim klientom.
Doskonałym przykładem jest niedawna afera Lux Leaks, także nagłośniona przez ICIJ, choć usłyszeliśmy o niej dzięki byłemu audytorowi PwC Antoine’owi Deltourowi, który wyniósł od swojego pracodawcy dokumenty świadczące m.in. o korzystnych umowach podatkowych, jakie międzynarodowe korporacje zawierały z luksemburskim fiskusem. Wśród tych firm znajdują się marki znane każdemu z nas – w tym Ikea czy Amazon – które dzięki wewnątrzfirmowym transferom były w stanie zmniejszyć efektywną podstawę opodatkowania do wartości, które były mniejsze od procenta. Pokazane obok struktury – podwójna irlandzka kanapka z holenderskim wkładem – to schemat, który wykorzystuje m.in. Google. Struktury zawarte w Lux Leaks były przeważnie znacznie bardziej skomplikowane.
Wydaje się, że wszystko, czego potrzeba do zatkania tych międzynarodowych dziur podatkowych, to wola polityczna i międzynarodowa współpraca. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że tej brakuje, mimo buńczucznych zapowiedzi płynących z takich gremiów jak G20 i Komisja Europejska. Dla przykładu pod międzynarodowym naciskiem Irlandczycy zgodzili się usunąć w swoim prawie przepisy, które umożliwiały kanapkę, ale – uwaga – dopiero od 2020 r. Nowela zabrania jednak skorzystania z mechanizmu tym, którzy chcą założyć firmy od 2015 r. Dziwne wydaje się też, że debata na temat unikania podatków wybucha tylko wtedy, kiedy jakieś dokumenty wyniesie z miejsca swojej pracy jakiś sygnalista. Tak było w przypadku trzech spraw, którymi zajmował się ICIJ: Offshore Leaks, Lux Leaks i teraz Swiss Leaks.