Podatkiem jest publicznoprawne, nieodpłatne, przymusowe oraz bezzwrotne świadczenie pieniężne na rzecz Skarbu Państwa, województwa, powiatu lub gminy, wynikające z ustawy podatkowej – tyle cytatu z ustawy z 29 sierpnia 1997 r. – Ordynacja podatkowa (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 749 ze zm.).
No właśnie, jak coś jest przymusowe, bezzwrotne i nieodpłatne, czyli jednym słowem mogą nas zmusić do zapłaty, a w zamian za płatność i tak nie możemy niczego żądać w zmian, to nie może być lubiane. Tak właśnie jest z podatkami, nikt ich nie lubi, bo to jest jak wyrzucanie ciężko zarobionych pieniędzy. Oczywiście, moglibyśmy opowiadać tutaj o tym, że państwo zapewnia nam ochronę, opiekę zdrowotną, infrastrukturę drogową, dostęp do tego czy owego... Tak, tylko że to wszystko (nawet jeżeli optymistycznie założymy, że państwo nam zapewnia) nie za podatki! Przecież podatki są bezzwrotne i nieodpłatne. Podatnik, który płaci wyższe podatki, nie może żądać od państwa więcej niż ten, który płaci niższe podatki (już to musi budzić niechęć do podatków). Można brnąć dalej, poczucie solidarności narodowej... Taaak, przy przymusowych podatkach. Prawda jest taka, że większość podatników płaci podatki, i to – wbrew temu, jak się zdaje, są przekonani urzędnicy ze Świętokrzyskiej – tak skrupulatnie, uczciwie i rzetelnie, jak tylko pozwalają nasze przepisy podatkowe, pełne niedoróbek, a nawet czasami sprzeczności. Płacą, bo czują się w obowiązku przestrzegać prawa, albo płacą, bo obawiają się sankcji za naruszenie prawa; najczęściej przyczyną jest mieszanka tych dwóch przesłanek. Całkiem dobry powód, ale i dobre świadectwo dla polskich podatników. Jednak jedno jest pewne: podatki nie mogą demoralizować! Jeżeli podatki zaczynają demoralizować, prowokować do ich niepłacenia, to znaczy, że ich autor jest albo niekompetentny, albo kierują nim jakieś inne pobudki, których omówienie wiąże się z koniecznością odwołania się do teorii spiskowej. A teoria spiskowa to nie moja domena, trzymam się najdalej od niej, dlatego pominę ten aspekt.
Czyli zostaje nam stwierdzić, że pomysłodawca procesowanych właśnie w parlamencie przepisów dotyczących odwrotnego opodatkowania VAT transakcji zbycia smartfonów, telefonów komórkowych, tabletów i laptopów jest najnormalniej w świecie niekompetentny.
Pomijam w tym miejscu absurd pojęcia jednolitej transakcji, które już dzisiaj spędza sen z powiek przedsiębiorcom. W tym miejscu chodzi mi o coś innego, chociaż związanego z jednolitą transakcją. Myślę, że nikt nie będzie miał wątpliwości co do tego, że jeżeli klient przyjdzie do sklepu (np. takiego nie dla idiotów), kupi pięć laptopów za jednym wejściem i zapłaci za nie 21 000 zł netto, to będzie wówczas jednolita transakcja. Jeżeli zatem w takiej sytuacji klient wskaże, a może nawet jakoś udokumentuje, że jest przedsiębiorcą z NIP 123-12-12-123, i taki podatnik będzie figurował w systemie (co sprzedawca sprawdzi online, bo przecież, kiedyś, ma być takie narzędzie), to radośnie przyjmie gotówkę i sprzeda komputery bez VAT – przecież VAT rozliczy nabywca.
Problem może się pojawić, gdy sprzedawca złoży informację podsumowującą i organ sprawdzi nabywcę, i okaże się, że ten... niczego takiego nie kupował.
Co to bowiem jest za problem znaleźć dane firmy, będącej czynnym podatnikiem VAT, skrzyknąć kilku znajomych, co właśnie chcą kupić laptopy, podszyć się pod przedsiębiorcę i kupić na jego firmę, ale całkiem dla siebie, laptopy. Oczywiście, to przestępstwo, oczywiście to problem z gwarancją, oczywiście, oczywiście. Ale przecież te przepisy mają służyć uszczelnianiu systemu VAT, a tymczasem tworzą nowe możliwości niepłacenia VAT. Ot, takie zakupy grupowe.. .
Pomysłodawca odwrotnego opodatkowania VAT transakcji zbycia smartfonów, telefonów, tabletów i laptopów jest niekompetentny