Sytuacja finansów publicznych pozwoli na zaniechanie podwyżek akcyzy dla różnych towarów - mówi Ludwik Kotecki, radca i główny ekonomista Ministerstwa Finansów.
Ludwik Kotecki, radca i główny ekonomista Ministerstwa Finansów / DGP / Marek Matusiak
Czy Ministerstwo Finansów nie ma kłopotu z wpływami z akcyzy na papierosy? Niektórzy twierdzą, że resort przeszarżował, podnosząc stawki, a opodatkowanie jest teraz tak wysokie, że opłaca się uciekać w szarą strefę i wpływy z podatku spadają, zamiast rosnąć.
Ministerstwo nie przeszarżowało. Musieliśmy wypełniać unijne zobowiązania dotyczące minimalnego obciążenia papierosów podatkiem akcyzowym. W Unii Europejskiej podatek akcyzowy od niektórych wyrobów podlega harmonizacji, czyli we wszystkich krajach powinien być jednakowy. Poza tym nie należy zapominać o podstawowym celu akcyzy. Jest nim ograniczenie konsumpcji niektórych dóbr ze względu na ich szkodliwość zdrowotną bądź też wyczerpywanie się ich rezerw.
Resort dalej będzie podnosił akcyzę?
Zależy na co i o jakiej perspektywie mówimy. Jeśli chodzi o tytoń, to jesteśmy blisko wypełnienia naszych unijnych zobowiązań dotyczących stawki. Co do zasady podwyżka akcyzy powinna nadążać za inflacją. Ale może być tak, że ze względu na bardzo niską inflację nie będzie się opłacało zmieniać stawek z roku na rok, chociażby ze względu na koszty tej zmiany. Może rzeczywiście taka podwyżka na tytoń będzie raz na kilka lat, by wyrównać inflację.
Czyli na początku przyszłego roku akcyza na papierosy nie wzrośnie?
Deficyt naszych finansów publicznych ostro spada, już w tym roku ma wynieść około 3,5 proc. PKB według nowych zasad statystyki europejskiej, w przyszłym nawet 2,5 proc. PKB. I to mimo dosyć konserwatywnych założeń. To oznacza, że sytuacja finansów publicznych pozwoli na zaniechanie podwyżek akcyzy dla różnych towarów. Ostateczne decyzje będą jednak podejmowane w drugiej połowie roku, gdy będziemy przygotowywać budżet na 2015 r.
Co z akcyzą na wyroby spirytusowe?
Akcyza na wódkę została podniesiona w tym roku tylko o poziom inflacji policzonej z kilku ostatnich lat, od momentu poprzedniej podwyżki. Możliwe, że i w tym przypadku kolejnej podwyżki – w 2015 r. – nie będzie.
A na piwo i wino? Paliwa?
Tu nie było podwyżek w tym roku, więc może przyjdzie się z nimi zmierzyć w kolejnym. Ale na dziś w przesłanym do uzgodnień rządowych programie konwergencji takich podwyżek nie przewidujemy.
Czy MF pójdzie za ciosem i podniesie próg dochodowy w PIT o skumulowaną inflację z ostatnich kilku lat? Nie zmieniano go od 2009 r.
Ostatni raport OECD pokazuje, że nasze podatki dochodowe w porównaniu z innymi krajami są stosunkowo niskie. Na 34 kraje jesteśmy w trzeciej dziesiątce, jeśli chodzi o wysokość obciążeń. Nie mamy więc nadmiernie wysokich podatków dochodowych – to jest odpowiedź na to pytanie.
Prezydentowi zależy bardzo na zmianie modelu ulgi prorodzinnej. I zapowiedzi z Pałacu Prezydenckiego są takie, że zmiana miałaby się dokonać w tej kadencji Sejmu. Rozmawiacie na ten temat?
Pan prezydent sygnalizuje od pewnego czasu, że pracuje nad takim projektem. Ale my go nie widzieliśmy, więc trudno się do niego odnosić. W szczególności dobrze byłoby wiedzieć, na ile te zmiany mają powodować obniżenie dochodów budżetowych czy ich podwyższenie. W szczególności gdyby miały one być neutralne, nie widzę większych problemów, żeby je wprowadzić w życie, oczywiście jeśli sprzyjałyby rodzinie bardziej niż obecne rozwiązania.
Co z innymi zmianami w podatkach? Możliwe są jakieś przed końcem kadencji? Może szybciej wrócimy do niższych stawek VAT?
To, co się dzieje w tym roku z dochodami podatkowymi, czyli ich ponadplanowy wzrost, na pewno cieszy ministra finansów. Ale jeszcze za wcześnie, by te dochody przejadać czy je rozdawać. Jeszcze nie wyszliśmy z unijnej procedury nadmiernego deficytu. Wszystko wskazuje na to, że zostanie ona zniesiona w 2016 r., na podstawie danych o naszych finansach publicznych za 2015 r. Lepsze dochody, wynikające ze wzrostu gospodarczego i walki z nieuczciwymi podatnikami, są czynnikiem zwiększającym szanse na to wyjście.
A inne czynniki?
Na przykład liczba ubezpieczonych, którzy zdecydują się pozostać w OFE. Ciągle nie odeszliśmy od założenia przyjętego przy konstruowaniu budżetu, że w funduszach znajdzie się połowa ubezpieczonych. Jeśli będzie ich mniej, to w tym i kolejnym roku także polepszy to saldo sektora finansów publicznych.
Jest pan zaskoczony, że tak mało osób zadeklarowało jak dotąd pozostanie w OFE?
Jestem. Może Polacy boją się ryzyka rynków finansowych, których działania nie rozumieją. Wygląda także na to, że obywatele nie znają swojego systemu emerytalnego. Kilkuletnia dyskusja o nim, może zbyt hermetyczna, nie podniosła wystarczająco świadomości emerytalnej. Choć trzeba przyznać, że rzeczywiście jest on skomplikowany, mimo ostatnich zmian. Nie zakładaliśmy aż tak małej liczby osób w OFE. Przyjęliśmy, że wypłaty z funduszy z tytułu suwaka – czyli stopniowego przekazywania pieniędzy na konta w ZUS tych ubezpieczonych, którym do emerytury zostało mniej niż 10 lat – będą się kompensowały z napływem składki od osób, które pozostaną w funduszach.
Co to oznacza dla giełdy?
Gdyby sytuacja, z jaką mamy do czynienia po kilkunastu pierwszych dniach wyboru, miała się utrzymać i OFE nie odzyskają zaufania Polaków, fundusze będą musiały sprzedawać akcje, żeby przenosić do ZUS środki z tytułu suwaka.
To źle z punktu widzenia rozwoju rynku kapitałowego. Czy nie grozi nam bessa podobna do tej z lat 90., po której drobni inwestorzy na całe lata odwrócili się od rynku?
Wtedy to się działo naturalnie. Teraz sytuacja jest bardziej skomplikowana, mamy raczej do czynienia ze stopniowym zabieraniem dopingu, jakim dla giełdy były składki wpłacane do OFE przez ostatnie lata. Przecież to były i są publiczne pieniądze.
Giełda jest potrzebna naszej gospodarce? Czy może była potrzebna tylko w czasie realizowania programu prywatyzacji?
Giełda jest zawsze potrzebna. Tylko musi działać na zdrowych zasadach.
Jakie skutki dla samych funduszy może mieć to, że wybierze je niewielka liczba ubezpieczonych?
Konsolidacja sektora wydaje się nieunikniona.
Ministerstwo Finansów właśnie przesyła do Brukseli najnowszą aktualizację programu konwergencji, a w niej szczegóły planu zmniejszania deficytu. Skoro nie będzie podwyżek podatków, to jak zamierzacie zwiększać dochody?
Rzeczywiście w aktualizacji programu konwergencji, która będzie przyjęta przez rząd za dwa tygodnie, jest informacja, że obniżanie deficytu nastąpi bez dodatkowych istotnych zmian podatkowych. Sygnalizujemy także, że nie będzie potrzeby wydłużania okresu podwyższonego VAT poza 2016 r., co przewiduje obecne prawo. Zamiast zmieniać stawki podatkowe, lepiej może się zastanowić, co zrobić, żeby ci, którzy dziś nie płacą kosztem tych uczciwych, też zaczęli płacić. Mamy na to kilkadziesiąt pomysłów. Na przykład lista nierzetelnych podatników, loteria paragonowa albo zróżnicowanie odsetek karnych. Najwyższe płaciliby ci, którzy świadomie unikają podatków. A ci, którzy sami się przyznają do niepłacenia, zapłacą znacznie mniejsze, nawet o połowę.
Co nam to da?
Mówimy o dziesiątkach miliardów złotych wpływów do budżetu w ciągu najbliższych trzech lat. Ale podkreślam – to działania dodatkowe, nie stanowią one głównego czynnika powodującego obniżenie deficytu.
To dlaczego deficyt ma spaść?
Pomogą nam przyspieszenie gospodarcze oraz konserwatywne podejście do polityki wydatkowej. Gdyby do tego udało się zrealizować plan poszerzenia bazy podatkowej w pełnym wymiarze, to pewnie udałoby się prawie całkowicie zlikwidować deficyt.
A czy w planach jego obniżenia uwzględniacie jakieś ryzyko związane z sytuacją na Wschodzie?
Tak, ale nikt nie jest w stanie go precyzyjnie oszacować. Wiemy, że to ryzyko istnieje i może mieć negatywny wpływ na nasz eksport i wzrost gospodarczy – ale jak duży, tego nie wiadomo. Na dziś mogę powiedzieć, że założenie 3,3-proc. wzrostu gospodarczego nie jest żadnym optymistycznym scenariuszem.
Przyjmijmy, że realizuje się ten scenariusz pozytywny: gospodarka się rozpędza, deficyt spada, Polska wychodzi z procedury nadmiernego deficytu. Kiedy zaczynamy rozmawiać o euro?
Jeśli chodzi o techniczne przygotowanie, to jesteśmy gotowi. Mamy opracowany plan, jest on na bieżąco aktualizowany. Do pełnego uruchomienia przygotowań brakuje tylko decyzji: kiedy wchodzimy do strefy. Dziś to pytanie jest jednak bezzasadne. Samo zdjęcie procedury nadmiernego deficytu może nastąpić mniej więcej w połowie 2016 r. Inna sprawa to pozostałe kryteria konwergencji: one zupełnie nie pasują do dzisiejszej rzeczywistości. Ani kryterium inflacyjne, ani stóp procentowych, ani tym bardziej kryterium kursowe – one nie mają dziś żadnego uzasadnienia, a ich wypełnienie niczego nie gwarantuje. W świecie, w którym żyjemy, zupełnie inną wagę przykłada się do stóp czy inflacji niż w latach 90., gdy ustalano kryteria konwergencji.
Czy nie powinniśmy jednak dążyć do członkostwa w strefie euro, by zwiększyć swoje bezpieczeństwo?
Nie zgadzam się z tym, że będziemy bezpieczniejsi, jeśli będziemy mieli euro. Nie sadzę, żeby dziś Estonia była bezpieczniejsza niż np. Litwa. Estonia, choć jest w strefie, nie odgrywa tam głównej roli. Nie ma mocnego uzasadnienia przekonanie, że wchodząc do Eurolandu, zyskamy wpływ na podejmowane w nim decyzje. To błędne założenie. O sile głosu kraju w UE decyduje bowiem siła gospodarki, a nie waluta.
Kiedy będzie dobry czas na podjęcie politycznej decyzji w sprawie rozpoczęcia procesu wchodzenia do strefy euro?
Na pewno nie w tej kadencji rządu. Dodatkowo, poza wspomnianymi uwarunkowaniami, nie możemy przecież zapominać o wymaganej dla przyjęcia przez Polskę euro zmianie konstytucji, która wymaga odpowiedniej większości parlamentarnej, a tej także dziś nie ma.