Ministerstwo Gospodarki zaproponowało ostatnio, by do ordynacji podatkowej wpisać zasadę zaufania do podatnika. Dziś ordynacja mówi tylko, że urzędnicy powinni działać w sposób budzący zaufanie do administracji. Jedno i drugie to jednak tylko pobożne życzenia.
Historia, którą dziś opisujemy, stanowi jaskrawy przykład, że o żadnym zaufaniu nie może być mowy. Płynie z niej bowiem tylko jeden wniosek: dopóki zobowiązania podatkowe się nie przedawnią, podatnik, nawet wielokrotnie kontrolowany, nie może być pewien, czy dobrze się rozliczył, i powinien żyć w strachu.
Jakiś czas temu wymyślono instytucję interpretacji podatkowej. Jej główną zaletą jest to, że ten, kto ją uzyska i zastosuje się do niej, korzysta z ochrony – jego rozliczenia nie mogą być zakwestionowane, ale tylko do momentu zmiany interpretacji. Dlaczego w przypadku kontroli podatkowych nie może być tak samo?
Przecież jeśli raz i drugi urzędnicy stwierdzają – rozpatrując ten sam stan faktyczny i odnosząc do niego te same przepisy, a więc interpretując prawo w praktyce – że np. przedsiębiorca rozlicza się poprawnie, to jakim cudem za trzecim albo piątym razem mogą skutecznie zażądać korekty deklaracji za kilka lat i zapłaty pieniędzy z odsetkami? W trosce o interesy fiskusa można by przyjąć, że rażący błąd urzędnika w czasie kontroli – taki, który nawet dziecko by zauważyło – czy też działanie niezgodne z prawem (czytaj: korupcja) pozbawiałyby podatnika ochrony z mocą wsteczną. Ale w innych przypadkach należałoby uznać, że kolejna kontrola i wynikająca z niej zmiana stanowiska w odniesieniu do tego samego stanu faktycznego wywołuje tylko skutki na przyszłość, podobnie jak zmiana interpretacji indywidualnej.
Nie do przyjęcia jest to, że przedsiębiorca jest karany za to, że najpierw urzędnicy go upewniają co do poprawności jego rozliczeń, a potem zmieniają zdanie. Zwróćmy uwagę: podatnik, który się myli, sam srogo za każdy błąd płaci (korekty, odsetki, czynny żal, odpowiedzialność karna itd.). Jeśli urzędnik się myli – ten kontrolujący firmę za pierwszym czy drugim razem – a wykrywa to jego kolega (przy kolejnej kontroli), odpowiedzialność ponosi... podatnik. Naprawdę tak ma wyglądać państwo prawa?