Naczelny Sąd Administracyjny wykazał się odwagą. Z dwóch powodów. Po pierwsze wydał orzeczenie, nie czekając na uzasadnienie wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Po drugie stwierdził, że regulacja uznana za niekonstytucyjną nie może być podstawą rozstrzygnięć administracyjnych. Innymi słowy, decyzje odwołujące się do przepisu, który mówi o nieujawnionych dochodach czy nieujawnionych źródłach przychodów, są nieważne.
I NSA de facto, kwestionując stanowisko sądu I instancji, unieważnił decyzje urzędu i izby skarbowej. Hulaj dusza, piekła (i 75-proc. podatku od nieujawnionych dochodów) nie ma?
Niezupełnie. Oczywiście ci, którzy mają na karku fiskusa z powodu ukrywania przychodów, mogą zacierać ręce, pamiętając jednak, że wyrok NSA nie wiąże innych sądów, samego NSA też zresztą nie, gdy będzie rozpatrywał tę samą kwestię po raz kolejny. Jest co najwyżej wskazówką. Trudno też sobie wyobrazić, żeby fiskus odpuścił i przejęty wyrażonym wczoraj stanowiskiem trzech roztropnych sędziów zaprzestał opodatkowywania nieujawnionych dochodów – aż do czasu, gdy w ustawie pojawi się przepis, który konstytucyjnych wątpliwości nie będzie budził. Nic z tego.
Ale w całej tej historii jest też ważny morał. Nie jest przecież tak, że ci, którzy nieuczciwie zarabiają pieniądze, nie powinni płacić podatku. Powinni, i to nawet bardzo wysoki. Bo inaczej my płacimy za nich. TK powiedział to zresztą wyraźnie. Nie sądzę, że NSA jest innego zdania. O co więc chodzi? O to, że przecież nie orzekłby tak, jak to zrobił, gdyby miał do czynienia nie z tą beznadziejną fuszerką, jaką są polskie przepisy podatkowe, ale z normalnymi regulacjami. Jeśli słowo „normalność” jest w odniesieniu do naszego systemu podatkowego w ogóle na miejscu.