Przedsiębiorcy chcą, co zrozumiałe, jak najszybciej odzyskiwać nadwyżkę podatku naliczonego nad należnym – czyli dostawać zwrot VAT. Urzędnikom się nie spieszy.
Budżet notuje przecież spadek wpływów podatkowych i – jak wiadomo – nie dopina się; równolegle lawinowo rośnie skala wyłudzeń VAT, z czym nasza administracja skarbowa nie radzi sobie dobrze (luka w VAT, czyli różnica między tym, co powinno otrzymywać państwo, a tym, co rzeczywiście inkasuje, rośnie każdego roku o co najmniej kilka miliardów złotych). W tej sytuacji charakterystyczną reakcją urzędników jest – jak twierdzi wielu przedsiębiorców i ekspertów – automatyczne blokowanie zwrotu podatku przez jak najdłuższy czas. W rezultacie rachunek za nieuczciwych podatników płacą znowu porządne firmy.
Ustawowe terminy na zwrot podatku nie rozwiązują problemu. Dotychczas urząd mógł je wydłużać w nieskończoność, w praktyce bez żadnego uzasadnienia i bez obaw, że ktoś jego stanowisko zakwestionuje. Przedsiębiorca nie mógł ani złożyć zażalenia do organu II instancji, ani skargi do sądu. Owszem, jeśli jego deklaracja była prawidłowa, ostatecznie dostawał należną kwotę plus opłatę prolongacyjną. Ale co mu z tego, jeśli z powodu przedłużającego się braku spodziewanych pieniędzy nie mógł normalnie funkcjonować lub miał problemy z płynnością?
Orzeczenia NSA mogą stanowić przełom. Sądowa kontrola postanowień o przedłużeniu terminu na zwrot VAT nie zaszkodzi administracji w przypadkach, gdy jej rozstrzygnięcia są oparte na konkretnych przesłankach i w których rzeczywiście powinna ona badać, czy wypłata pieniędzy się należy oraz czy w żądanej wysokości. Pomoże za to przedsiębiorcom w przypadkach nieuzasadnionego zwlekania z wypłatą. Oczywiście, powinny być one marginesem. Ale praktyka obrotu gospodarczego sygnalizuje, że jest inaczej. Co ciekawe, administracja chwali się, że coraz lepiej typuje firmy do kontroli. Liczba skarg do sądu – zwłaszcza uzasadnionych – na postanowienia o wydłużeniu terminu zwrotu VAT pokaże, na ile jest to zgodne z prawdą.