Minister finansów Jacek Rostowski chce wprowadzić „wiążącą regułę wydatkową”, która ustawowo miałaby mocno ograniczyć polityczne rozdawnictwo w czasach koniunktury.
To pomysł, który próbował już wprowadzać Marek Belka. Ale bez powodzenia.
– Jeśli chodzi o długoterminowe wyjście z tego problemu, to trzeba pójść drogą, która została wyznaczona przez premiera Belkę, i ustanowić regułę wydatkową, która by ograniczała wzrost wydatków publicznych w dobrych latach. Ta ustawa, jeśli będzie skuteczna, przez najbliższe 3, 4 czy 5 lat pomogłaby nam problem narastającego długu publicznego rozwiązać – mówił minister finansów wczoraj w Radiu Tok FM.
To Marek Belka w 2001 roku jako szef resortu finansów w rządzie Leszka Millera wpadł na pomysł zastosowania „reguły wydatkowej” zwanej „kotwicą Belki”. Ponieważ nie zapisano jej w żadnej ustawie, już po roku pod naporem społecznym rząd Millera z niej zrezygnował.
Rostowski chce, by nowy przepis był umieszczony w ustawie. Według planów ministerstwa reguła miałaby polegać na tym, że wydatki w budżecie mogą rosnąć jedynie o wysokość inflacji plus 1 proc. rocznie. Według Rostowskiego mógłby to być skuteczny sposób na walkę z narastającym deficytem. Uniezależniłoby to budżet od bieżącej koniunktury i zakusów polityków, którzy chętnie sięgają po pieniądze podatników w okresie prosperity.
Zdaniem ministra Rostowskiego reguła powinna zacząć obowiązywać od 2011 roku. Dlaczego chce wprowadzić to rozwiązanie dopiero w czasie, gdy do władzy może dojść już inna ekipa rządząca? Bo zdaniem ekonomistów i tak przed 2011 roku nie dałoby się tej reguły stosować. Co więcej, właśnie wówczas będziemy mieli największy problem z długiem publicznym. Potwierdza to także Rostowski. – Jestem przekonany, że progu ostrożnościowego 55 proc. nie przekroczymy w 2010 roku, jeżeli program prywatyzacji będzie skutecznie przeprowadzony. A jestem pewien, że będzie. Problem jednak pozostaje i będziemy go mieli w 2011 roku – przyznaje.
Zdaniem ekspertów reguła, którą proponuje minister, mogłaby być dobrym narzędziem w walce z deficytem, ale tylko pod warunkiem, że dotyczyłaby jak najszerszego katalogu wydatków. – Jeśli zastosowano by ją w całych finansach publicznych, a dochody sektora rosłyby w takim samym tempie jak PKB, to już w 2013 roku zlikwidowalibyśmy deficyt finansów. Rok później mielibyśmy 2 proc. PKB nadwyżki – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Invest-Banku.
Borowski obawia się jednak, że kotwica będzie dotyczyć tylko wydatków budżetu centralnego i funduszy celowych, a wyłączone będą z niej samorządy, bo rząd nie ma bezpośredniego wpływu na ich budżety. Wszystko wskazuje też na to, że reguła nie obejmowałaby także tzw. wydatków sztywnych. Są to nakłady, które trzeba ponieść, bo rząd zobowiązany jest do tego mocą ustaw. Chodzi między innymi o świadczenia rentowe i emerytalne. Wydatki sztywne eksperci oceniają nawet na 70 proc. wszystkich wydatków budżetowych.
Wiążąca reguła wydatkowa ograniczyłaby przede wszystkim wzrost wydatków na inwestycje, ale też niektóre wydatki bieżące, jak nakłady na administrację. A to zbyt mało. – Reguła dotyczyłaby tylko wydatków na mniej więcej 60 mld zł. Nawet gdyby je ściąć o połowę, to nadal mielibyśmy deficyt. A tu nie ma mowy o cięciu, tylko o ograniczeniu wzrostu. To pokazuje, że kotwica nie będzie jakimś przełomem. Największe efekty przyniosłyby zmiany w części socjalnej wydatków sztywnych – przekonuje Mirosław Gronicki, były minister finansów w rządzie Marka Belki.