Na bitcoinie w zeszłym roku zarobiło sporo osób. Teraz jednak większość z tygodnia na tydzień traci. Niektórzy, godząc się z tym, wycofują kapitał i zamieniają wirtualną walutę na oficjalne środki płatnicze. Inni żyją w nadziei, że się odkują. Ale nadal można na nim zarobić majątek. I to bez ryzyka straty.
Trzeba spełnić jedynie trzy warunki. Po pierwsze, trzeba być fiskusem. Po drugie, należy wydać kuriozalną instrukcję podatkowego rozliczania obrotu kryptowalutami. I wreszcie po trzecie, nie można się przejmować głosami, że to granda i powrót do najczarniejszych praktyk skarbówki.
Z opublikowanego na stronie Ministerstwa Finansów stanowiska, datowanego na 4 kwietnia 2018 r., wynika, że umowy sprzedaży oraz zamiany kryptowaluty stanowiącej prawo majątkowe podlegają opodatkowaniu podatkiem od czynności cywilnoprawnych (PCC). Stawka podatku w obu przypadkach wynosi 1 proc. PCC przy sprzedaży płaci kupujący.
I brzmiałoby to nawet rozsądnie, gdyby chodziło np. o sprzedaż samochodów. W wypadku kryptowalut to jednak rabunek i chęć puszczenia z torbami tysięcy inwestorów nieprowadzących biznesu związanego z kryptowalutami. Ewentualnie urzędnicza niewiedza, w jaki sposób wiele osób obraca bitcoinami i jego mniej znanymi braćmi i siostrami.
Otóż wiele osób w ciągu roku dokonywało kilkuset, a niektórzy nawet kilku tysięcy transakcji na giełdach walut wirtualnych. Traktowali kupno i sprzedaż kryptowalut jak grę na giełdzie opartą na spekulacji. Gdy jednego dnia wartość bitcoina rosła – sprzedawali to, co mieli. Gdy następnego dnia spadała – uzupełniali swój wirtualny portfel. I tak w kółko. Z wytycznych fiskusa wynika zaś, że od każdej transakcji powinien być zapłacony PCC. Co to oznacza w praktyce? Ano tyle, że osoby, które na giełdach kryptowalut „grały na małych wahaniach”, powinny zapłacić setki tysięcy złotych podatku. A niektórzy być może miliony. Podczas gdy realny zarobek wielu spośród tej grupy podatników – i to pod warunkiem, że mieli nosa, kiedy będzie wzrost, a kiedy spadek – wynosi od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. W efekcie wielu powinno zapłacić podatek znacznie przewyższający uzyskany dochód.
Inna rzecz, że przeciętny podatnik nie będzie w stanie rzetelnie sporządzić rocznej deklaracji. Ministerstwo Finansów wskazuje bowiem, że wyłączona z opodatkowania PCC jest umowa sprzedaży lub zamiany kryptowalut objęta podatkiem VAT – w zakresie, w jakim podlega opodatkowaniu VAT lub jeżeli przynajmniej jedna ze stron czynności jest zwolniona z VAT z tytułu dokonania tej czynności. Jeśli więc przeciętny domowy inwestor kupił kryptowalutę od przedsiębiorcy będącego płatnikiem VAT – nie będzie musiał zapłacić PCC. Tyle że obrót wirtualnymi walutami cechuje się dużą dozą anonimowości. Gdy wejdę na giełdę i postanowię kupić kilka bitcoinów, co do zasady nie będę wiedział, czy kupuję w firmie specjalizującej się w obrocie e-walutą, od sąsiada, czy od azjatyckiego dziecka.
Ktoś powie: twarde prawo, ale prawo. I nawet bym się z tym zgodził, gdyby fiskus wyjaśnił, jak należy rozliczać obrót kryptowalutami przed boomem na nie, a nie po. Tymczasem mamy powrót do fatalnych czasów, gdy o konsekwencjach prawnych czynu dowiadujemy się już po jego dokonaniu, a nie przed. Czym to się różni od zmieniania interpretacji i przerzucania odpowiedzialności za to na podatników – nie wiem.
Co mają zrobić osoby, które przez ostatnie lata błędnie (zdaniem fiskusa) się rozliczały – nie wiem.
Wiem za to, co powinno niezwłocznie zrobić Ministerstwo Finansów. Otóż wypadałoby wycofać się z naliczania PCC za już dokonane transakcje. I jeśli państwo chce zarabiać na bitcoinie więcej niż ktokolwiek inny, powinno wydać interpretację, która będzie obowiązywała od np. połowy 2018 r.