Delegowanie polskich pracowników do czasowej pracy za granicą to rzecz powszechna. Mimo że trwa od lat, wciąż są problemy z rozliczaniem uzyskiwanych poza krajem dochodów.

Wszystko jest jasne, jeśli pracodawca wie, że Polak będzie pracował na obczyźnie mniej niż 183 dni. Wówczas oblicza on zaliczki na PIT i odprowadza je do polskiego urzędu skarbowego. Kłopotów nie ma też, jeśli płatnik ma gwarancję, że praca będzie trwała ponad 183 dni w roku. Wtedy uzyskany dochód powinien być w całości opodatkowany za granicą. Kłopotem jest to, że pracownik sam nie wie, na jak długo wyjeżdża z kraju. Choć dyrektywa unijna o pisemnym powiadamianiu nakłada na pracodawcę obowiązek informowania zatrudnionego o czasie oddelegowania, to polski kodeks pracy tego nie wymaga.
W Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej trwają obecnie prace nad usunięciem tej luki. Jednak nawet zmiana tej regulacji nie usunie kłopotów z naliczaniem zaliczek na PIT. Życie pisze bowiem różne scenariusze, np. zaplanowany na rok wyjazd trzeba skrócić albo planowany na pół roku kontrakt przedłuża się. W pierwszym przypadku powstaje zaległość podatkowa, a w drugim nadwyżka wpłaconego PIT. Jeśli jest nadwyżka, to trzeba ją zwrócić. Tylko komu? Fiskus jest zdania, że może o nią wystąpić tylko pracownik, bo to w jego majątku nastąpił uszczerbek. Płatnicy natomiast uważają, że to im należy się zwrot nadpłaty, bo to oni ponoszą odpowiedzialność za pobranie i odprowadzenie zaliczek – jeśli nie wobec polskiego fiskusa, to zagranicznego. Rację przyznaje im Naczelny Sąd Administracyjny. W opublikowanym właśnie pisemnym uzasadnieni u wyroku z 18 maja 2017 r. (sygn. akt II FSK 525/15) NSA stwierdza , że pracownicy mogą jedynie wystąpić z roszczeniem względem pracodawcy o wypłatę pozostałej części wynagrodzenia – w wysokości faktycznie potrąconych zaliczek. Jak widać, spór trwa i raczej będzie się pogłębiał, niż wygasał. Tracą na tym wszyscy...